niedziela, 21 grudnia 2014

Na wiedeńskim jarmarku

Rok temu wybrałam się do Wiednia. Nie byłam tam od 11 lat, poza tym chciałam odwiedzić znajomą, jedną z mądrzejszych i interesujących osób, jakie znam, ponadto wykorzystać trochę urlopu, ponieważ w momencie kupna biletów nie wiedziałam, czy niewykorzystane dni urlopowe przejdą mi na kolejny rok, ale przede wszystkich chciałam zobaczyć światełka i jarmarki bożonarodzeniowe.

Wiedeńskie światełka.

wtorek, 16 grudnia 2014

Rzym na trzy dni

Większość zdjęć z moich wyjazdów ma własny album na Picasie. Zdjęcia są podpisane w miarę szczegółowo, abym za kilka lat, wracając do przeszłości, wiedziała, gdzie byłam i co dokładnie widziałam. Taki album zazwyczaj opracowuję przez kilka wieczorów. Album „Rzym” natomiast rodzę w ciężkich bólach od miesiąca. Nie przez to, że miasto ma przytłaczającą ilość cudownych, znanych, imponujących zabytków, ale ponieważ sam wyjazd określam jako średni.

Po pierwsze, nie zobaczyłam wszystkiego, tak aby mieć poczucie spełnienia. Po drugie, nie trawię dużych miast. Warszawa jest dla mnie optymalna. W dużych miastach przeszkadza mi tłok, ocieranie się o siebie, łażenie nie tą stroną co trzeba, pośpiech lub odwrotnie – wleczenie się, hałas, a w Rzymie na dodatek nieprzebrane masy turystów i upierdliwi uliczni sprzedawcy. Po trzecie, Włosi jako nacja doprowadza mnie do szału paleniem papierosów w każdym miejscu, olewactwem i śmieceniem. Jednak zawsze do Włoch przyjeżdżam po te cudowne zabytki, piękną pogodę i wyśmienite jedzenie. Dlaczego natomiast nie znosząc wielkich, turystycznych aglomeracji wybrałam Rzym, a nie jakieś inne mniejsze miasteczko? Ponieważ nigdy tam nie byłam, a uznałam, że choć raz w życiu warto zobaczyć Koloseum na własne oczy. No i znowu były dostępne w miarę tanie bilety.

niedziela, 14 grudnia 2014

Popluskajmy się w Białymstoku

Znajomy mój ostatni wyjazd określił jako ekstrawagancki, ba nawet bardziej szalony, niż jakieś tam wojaże po Azji. Cóż, co, kto uważa… Dla mnie bardziej szalony był ostatni wypad do Czech: wyjazd we wtorek w nocy, całodzienne łażenie, wraz z przejazdem koleją w tę i z powrotem (razem ponad 150 km), a następnie powrót w nocy, aby w czwartek rano pójść do pracy. W każdym razie, opinia znajomego trochę mnie zdziwiła, bo co może być ekstrawaganckiego w jednodniowym wyjeździe do Białegostoku. Wyjeździe, którego głównym celem był basen, ale nie taki znowu byle jaki, tylko basen w Hotelu Gołębiewskim.

Hotele Gołębiewskiego są cztery: w Wiśle, Białymstoku, Mikołajkach i najnowszy w Karpaczu. Pierwszy mój wypad na basen do Gołębia był 2,5 roku temu. Jakoś w marcu, kiedy było szaro i ponuro, zabrałam się z rodzicami do Mikołajek. Spodobało mi się tam i wróciłam na mikołajskie baseny jeszcze dwa razy. Jakieś pół roku później na własnej objazdówce* trafiłam nieprzypadkowo do hotelu w Białymstoku. Tropicana, bo tak się zwie to miejsce, jest mniejsza i przez to słabiej urządzona pod względem infrastruktury, niż ta w Mikołajkach, jednak dojazd z Warszawy dla osoby nieposiadającej samochodu jest zdecydowanie lepszy.

Szare i ponure Mikołajki

poniedziałek, 24 listopada 2014

Poznań z Melą

Jak niektóre kobiety kupują buty „tonami”, tak ja uwielbiam kupować bilety. Dość krótko się zastanawiam przy biletach gdzieś w Polskę czy do Europy, jeśli oczywiście dokądś chcę jechać na 100%. Szacuję tylko koszty, jakie mnie jeszcze czekają i wybieram odpowiednie daty. Przy biletach na dalsze dystanse zawsze waham się dłuższą chwilę, bo jednak koszt biletu jest wyższy i to już nie jest takie hop siup. Kiedy zaczynam siebie samą przekonywać na „nie”, to wiem, że to nie czas na ten kierunek. Po prostu już znam swoje zachowanie, kiedy jestem do czegoś przekonana na 100%, a wydanie ponad 1000 zł zaboli jedynie moją kieszeń, ale niezmiernie ucieszy moje serce.

Najpierw pojawia się błysk w oku, że to ten kierunek, jaki mnie interesuje, że cena jest świetna, później gorączkowe myśli, czy jestem na tak czy na nie, ale kiedy czuję, że się nie waham, to następują pośpieszne działania z płaceniem, często z drżącymi rękoma oraz gonitwą myśli, czy mi się uda, czy zdążę, czy nikt mi nie sprzątnie biletu sprzed nosa, a kiedy już się okażę, że bilet jest mój – pojawia się uśmiech od ucha do ucha i chęć zrobienia kilku podskoków i piruetów. No i dzisiaj miałam taki moment!

czwartek, 13 listopada 2014

e-postcard from... (9)


Gorąco pozdrawiam z ciepłego Rzymu. Tylko wczoraj zlał mnie deszcz, ale dzisiaj pogoda była już przednia! Miasto jest stare z przepysznymi lodami i pizzą, co uwielbiam, drogie – już mniej, pełne turystów – wcale, no ale na puste miasto nie mam żadnych szans ;) Jestem znowu sama i coraz bardziej mi się to podoba – samotne wyjazdy mają to do siebie, że dość łatwo poznaje się ludzi, jeśli jest się otwartym, oczywiście.

Ściskam,
Monika

sobota, 8 listopada 2014

Asia 2014 - podsumowanie kosztów

Koleżanka zapytała się mnie dzisiaj, jakie były całkowite koszty mojego wyjazdu. W momencie naszej rozmowy mogłam podać tylko orientacyjną kwotę, ale w zasadzie nic się nie pomyliłam w jej ocenie. Przez cały wyjazd zapisywałam sobie wydane kwoty z całego dnia, wyszczególniając tylko ceny za bilety wstępu, noclegi i transport. Byłam ciekawa, czy zmieszczę się w kwocie 4000 zł za cały wyjazd. Tyle orientacyjnie wydałam przez dwa tygodnie na Sri Lance, bez wliczania stopovera w Dubaju, ale już z przelotem, wizą i ubezpieczeniem. Uprzedzając zakończenie – zmieściłam się!

W poprzednich notkach rozpisałam koszty transportu i noclegów. Wyszło kolejno: 1960 i 590 zł. Na co zatem wydałam jeszcze pieniądze? 

wtorek, 28 października 2014

Asia 2014 - koszty noclegów

Pamiętacie moje krótkie wpisy dotyczące promocji hotels.com? Jeśli nie, to znajdują się tutaj i tutaj. W każdym razie, dzięki niej miałam wykupione pierwsze i ostatnie spanie mojego azjatyckiego wyjazdu. Pierwszy nocleg miałam w 4-gwiazdkowym hotelu Mandarin, niedaleko stacji metra i głównego dworca kolejowego. Mimo zniżki 40 dolarów i tak sporo za niego zapłaciłam, bo się śpieszyłam, jak głupia, aby z niej skorzystać – w końcu co nagle, to po diable. Jednak miałam cudownie przyjemny nocleg w czyściutkim pokoju i toaletą z kiblem z podgrzewaną klapą i różnego rodzaju spłukiwaczami do tyłka, że wydane 88,92 zł (ze śniadaniem) nie było bolesne.

Pomiędzy prysznicem a sedesem znajduje się programator, na którym można sobie wybrać np. rodzaj czyszczenia

niedziela, 26 października 2014

Asia 2014 - koszty transportu

Kiedy wyskoczyła oferta Ukraine International Airlines do Bangkoku za 1376,52 zł (wraz z kosztami banku, czyli ponad 50 zł – dziady!), zastanawiałam się tylko godzinę i to też tak długo, bo wiedziałam, że będę lecieć sama, na dłużej niż kilka dni. Przez kolejne trzy miesiące do wylotu śmiałam się, że i tak nie wiadomo – ze względu na zaistniałą sytuację polityczną – czy w ogóle polecę/dolecę. Jednak doleciałam i to całkiem szczęśliwie. Zamierzam więc w przyszłości skorzystać z ukraińskich linii ponownie, mimo że oferują średnie jedzenie i bardzo mało napojów, ale za taką cenę biletu mogę sobie kupić butelkę wody nawet za 10 zł!

Po zakupie biletu plan podróży dość szybko wykrystalizował się. Jako że Malezja chodziła mi po głowie od ponad dwóch lat, wiedziałam, że z Bangkoku uderzam na południe. Sprawdziłam tylko możliwości dojazdu i tak znalazłam stronę seat61.com, dzięki której dowiedziałam się wszystko o nocnym pociągu na trasie Bangkok–Singapur. Bilet kupiłam on-line, ponieważ nie chciałam ryzykować obsunięcia czasowego w moim planie wyjazdu ze względu na brak biletów w kasie na ten jeden jedyny pociąg dziennie w tamtym kierunku. Na miejscu okazało się, że bilety były, ale w niewielkiej ilości. W każdym razie bilet kosztował mnie, wraz z kosztami karty kredytowej, 148,59 zł.

Trasa wyjazdu. Copyright GoogleMaps

środa, 15 października 2014

e-postcard from... (8)


Już z powrotem w Malezji, a dokładnie w Kuala Lumpur. Za dużo się tutaj jednak nie nazwiedzam - pada, odkąd przyjechałam z Singapuru, a jutro lecę dalej, pierwszy raz AirAsia.

Zasponsorowałam sobie natomiast taki nocleg, że mogę siedzieć w tym miejscu nawet i do jutra - trochę luksusu każdemu zrobi dobrze ;) Choć przez to może nie starczyć mi wymienionych ringgitów na wejście do Petronas Twin Towers - 80 ringgitów, a to mniej więcej 1 do 1. Cenią się, nie? Jak tak będzie jednak lało, to "problem" sam się rozwiąże...

Ściskam,
Monika

wtorek, 14 października 2014

e-postcard from... (7)


Z Singapurem chyba się polubiliśmy. Nie dość, że od Brytyjczyka poznanego w pociągu dostałam 42 dolary singapurskie na start, czyli tak ok. 100 zł, bo taką miał ułańską fantazję, to na ulicy znalazłam 40 centów, no i podoba mi się to miasto. Po prostu, a gdybym miała napisać dlaczego, to mam w głowie od razu 4 powody: jest czysto, nikt nie żuje gumy i nie pluje, nie można się całować, oprócz pocałunków na powitanie, no a przede wszystkim tutaj przestrzegają prawa, no dobrze, oprócz przechodzenia przez ulicę ;) Poza tym zrozumiałam mężczyzn lubujących się w Azjatkach - jest wiele szczupłych, z malutkimi stópkami, pięknie, kobieco poubieranych, a część jest tak urodziwa, że sama się w nie wgapiam!

Jutro zaczynam drogę powrotną...

Pozdrawiam,
Monika

niedziela, 12 października 2014

e-postcard from... (6)

Melaka widziana z obrotowej wieży widokowej. W dole część kolonialna.

Pozdrawiam z parnej Melaki, czyli miasta wolnego od dymu. Gdyby utworzono takie w Polsce, to od razu bym się tam przeprowadziła. Tu mieszkać jednak bym nie chciała. Takie miejsce na jeden dzień, więc jutro z przyjemnością wstanę po 5.00 i pojadę dalej. Choć samą miejscowość warto zobaczyć, to po prostu polecany hostel przez znaną na Onecie blogerkę wyjątkowo psychicznie mnie dobił :/

Ściskam,
Monika

piątek, 10 października 2014

e-postcard from... (5)

Plantacje herbaty

Pozdrawiam tym razem z Cameron Highlands, czyli z pomiędzy plantacji herbaty i różnego rodzaju farm. Dzisiaj razem z nowo poznaną Niemką wybrałyśmy się na trekking. Pod sam koniec prawie płakałam z bezsilności, bo było stromo, ślisko i błoto "po pas". Na szczęście najtrudniejszą część trasy zrobiłyśmy przed burzą. Jak się rozpadało, tak nie może przestać padać już od kilku godzin...

Ściskam,
Monika

wtorek, 7 października 2014

e-postcard from... (4)



Pozdrawiam z dusznej, gorącej, ale wyczekiwanej Malezji. Siedzę właśnie na Love Lane w Georgetown. Piję kawę, oblegają mnie komary, kot siedzi nieopodal, wszystko mam wilgotne i zapewne nie pachnę fiołkami, ale dotarłam z Bangkoku na wyspę na północy Malezji, jadąc sama pociągiem i promem oraz poznając przy okazji kolejne rzesze miłych ludzi. Takie samotne wyjazdy mi pasują :)

Ściskam,
Monika

sobota, 4 października 2014

e-postcard from... (3)


Pozdrawiam z lotniska Boryspil w Kijowie. Leciałam starym klekotem Ukraine International Airlines, ale drogę umilała mi Kazaszka z Ałmaty. Rozmawiałyśmy całą drogę, tak że prawie nie poczułam wznoszenia i lądowania. Tematem przewodnim były podróże i w związku z tym dostałam wizytówkę z adresem mailowym. Trzeba wykorzystać szansę, nie?

Ściskam
Monika

poniedziałek, 29 września 2014

Pribałtika: zwiedzanie, cz. 2

O 22:45 z Rygi wyruszyliśmy do estońskiej Narwy, dokąd dotarliśmy o… 5:10. Spacer pustym miastem robi duże wrażenie, szczególnie jak się ma świadomość, że tuż obok znajduje się już Rosja, a samo miasto jest w ok. 94% zamieszkałe przez Rosjan. Tutaj raczej nie zobaczy się innych gazet czy książek niż w języku rosyjskim, tutaj ogląda się telewizję po rosyjsku i słucha radia w tym języku. Niestety Estończycy nawet gdyby chcieli, to nie mogliby zapomnieć o Narwie, gdyż znajduje się tutaj elektrownia wodna, pokrywająca ponad 30% zapotrzebowania na energię elektryczną – dzięki trzem turbinom dostarczającym 640 GWh prądu elektrycznego.

Elektrownia wodna w Narwie

niedziela, 28 września 2014

Pribałtika: zwiedzanie, cz. 1

Był koniec kwietnia, przyszła wiosna, czyli dobry czas na kraje nadbałtyckie, kiedy zaczyna robić się pięknie, a nie ma jeszcze wielu turystów. Podczas całego wyjazdu „Pribałtika” słońce cały czas było jak balija – jak to mówi mój Tato. Upalnie jednak nie było, tak gdzieś 13–17°C, ale cały czas słonecznie, co było niesamowitym plusem tej podróży. Bo nawet najpiękniejsze miejsce bez choćby kilkunastu słonecznych minut, stają się szarobure, nieciekawe. Nota bene, właśnie za to nie polubiłam Paryża, który poczęstował mnie deszczem, stadami turystów i kolejkami do każdego przybytku.

Wracając do „Pribałtiki”, podróż w kierunku północno-wschodnim rozpoczęłam w poniedziałek o 23:05. Po drodze do Rygi Wilno było pierwszym dłuższym przystankiem z przesiadką, akurat tak na kawę w… McDonalds. W Rydze byłam natomiast o 14:30, jak więc widać, dojazd autokarem jest dość długi, ale da się go kręgosłupowo wytrzymać.

piątek, 26 września 2014

Pribałtika: koszty


Naprawdę istnieje jakiś bóg wędrowców. To nieprawdopodobne, jakie rzeczy się zdarzają, kiedy człowiek stwarza sytuację, aby mogły się zdarzyć. Rzecz w tym, aby być czujnym, rozpoznać je i na nie odpowiedzieć. Życie prowadzi nas tak samo, jak my nim kierujemy. Pędzić na oślep, to zmierzać prosto do klęski, dać się unosić, to zdążać donikąd, to nie żyć, lecz wegetować. Między tymi dwiema skrajnościami jest Przygoda. Sonia i Alexandre Poussin „Afryka Trek”

Tak, wierzę w to, że jeśli czegoś bardzo chcemy, tak na 100%, to spotykamy na swojej drodze odpowiednich ludzi i/lub zdarzenia, które pomagają urzeczywistnić nasze marzenia. Nie inaczej było w przypadku wyjazdu, który współtowarzysz nazwał „PriBałtika”. Kiedy w mojej głowie zakiełkowała myśl, co by tu nie skoczyć do Estonii i nie spróbować jakości Simple Express z już wstępnie przygotowanym planem dojazdów, tak w sieci pojawiła się promocja 50% taniej na bilety autobusowe – jakżeby nie inaczej – Simple Express. Jak więc tu nie wierzyć, że nie istnieje jakiś bóg wędrowców… ;)

niedziela, 21 września 2014

O, nie!

Ostatnio przydarzyła mi się sytuacja, która popchnęła mnie do napisania tej notki. Otóż odmówiłam propozycji osoby, który chciała się do mnie przyłączyć podczas wyjazdu do Azji. Mam na niego plan, wiem, co chcę zobaczyć, ile wydać mniej więcej pieniędzy, zatem oczywista była odmowa wydania o 1000 zł więcej na noclegi, aby tylko zadowolić jedynaczkę z majętnego domu. Prawdopodobnie odmowa, mimo całkiem sensownych argumentów, i moje wzruszenie ramionami, że ona w takim razie jednak ze mną nie pojedzie, wywołała jej odzywkę: „Byłam w 50 krajach! Jestem pod-róż-nicz-ką!!! Prawie mnie porwali w Kenii i Mauretanii”. Wtedy prawie parsknęłam śmiechem na ten protekcjonalny ton, a później doszłam do wniosku, że na szczęście dość szybko okazało się, że nie jest to odpowiednia współtowarzyszka podróży dla mnie.

Jako że ostatnio jeżdżę całkiem sporo jak na moje warunki finansowe i urlopowe, tak uzbierało mi się wyjazdów z lepszymi i gorszymi wspomnieniami dotyczącymi towarzyszy podróży. Większość z nich należy do tych lepszych, ale jednak trzy wyjazdy były tak marne pod tym kątem, że nadal się wzdragam na ich myśl, choć miejsca, jakie odwiedzałam były cudowne. Na porażkach człowiek jednak najlepiej się uczy, więc już wiem, z jaką osobą nie chciałabym wyjechać. 

niedziela, 14 września 2014

Polecam – nie polecam

Na blogu Agnieszki Ptaszyńskiej pojawił się ostatnio wpis, czego nie warto zobaczyć w Jordanii. Autorka wymieniła 5 miejsc, które można sobie tam odpuścić. Nie mam nic do tego typu podsumowań. Jest to po prostu sposób wyrażenia własnej opinii, natomiast wiem, że i tak nie wzięłabym tych informacji pod uwagę, gdyż wolę przekonać się na własnej skórze, czy coś mnie zainteresuje oraz jakie będę mieć odczucia wobec danego miejsca.

Mogłabym nawet ułożyć podobną listę miejsc do odpuszczenia na Sri Lance, choćby zespół jaskiń w Dambulli, w których można zobaczyć multum figurek Buddy w trzech pozycjach: stojącej, siedzącej i leżącej. Zwiedzanie tego miejsca nie jest wg mnie warte 25 dolarów. Ale jak już napisałam, nie odradzałabym nikomu wizyty w tym miejscu, ponieważ ktoś inny mógłby być nim zachwycony. Co innego natomiast jest z polecaniem noclegowni, sama biorę opinie innych pod uwagę, stąd mój wpis po ponad rok od powrotu – może komuś poniższe informacje się przydadzą.

środa, 10 września 2014

Czytanie to potęgi klucz

Literaturę faktu i podróżniczą zaczęłam na dobre czytać tuż po przyjeździe ze Sri Lanki. Będąc u koleżanki, dojrzałam wśród jej księgozbioru pozycję Tiziana Terzaniego „W Azji”. Zainteresował mnie tytuł, a w środku znalazłam dwa artykuły o wojnie na Sri Lance. Pożyczyłam i w zasadzie połknęłam zbiór felietonów, w których włoski dziennikarz, zakochany w Azji dotyka jej wszystkich bolączek.

Na szczęście za pierwszym razem trafiłam na autora z niesamowitym darem przekazywania trudnych informacji w przystępny i ciekawy sposób, operującego przy tym przepięknym językiem. Właśnie to dzięki Tizianowi Terzaniemu wciągnęłam się w czytanie „mądrzejszej” literatury, takiej, która coś wnosi do mojego życia, życia snobki intelektualnej, jaką jestem. Podczas przygody z literaturą podróżniczą lub faktu trafiałam jednak dość często na nudne pozycje, co było do przełknięcia w przypadku literatury faktu, ale czy ktokolwiek by pomyślał, że można zanudzić czytelnika pisząc o egzotycznych podróżach? Ano, jest to możliwe! 

wtorek, 9 września 2014

Bucket list - Morocco

Wyrażenie „bucket list” towarzyszy mi już od dłuższego czasu. Mignęło mi ostatnio choćby na czyimś blogu i jako fan page na Fb. Zaczęłam się więc zastanawiać, skąd ludzie biorą pomysły, które chcieliby zrealizować przed śmiercią. Nic mi nie przychodziło sensownego do głowy. Skok na banji – nie, ze spadochronem – nie, nie jestem zainteresowana. Teraz, bo może kiedyś mi się zmieni. Jednak myślałam i myślałam, czy mam jakieś konkretne marzenia i w końcu mnie olśniło, że przecież moja lista „must-see” to jest właśnie taki podróżniczy „bucket list”.

Generalnie do pewnego momentu nie miałam ochoty dzielić się swoimi marzeniami czy planami. Nadal nie przychodzi mi to z łatwością. Wcześniej byłam zrażona, bo moje pomysły wyjazdowe były kopiowane bez podania źródła, a wręcz przypisane sobie. Irytowało mnie to dość mocno. Świata jednak nie zmienię – mogę próbować zmienić co najwyżej najbliższe otoczenie. Po prostu, pomysłowy pomysłowym zostanie, a ten, który potrafi tylko kopiować, cóż, na zdrowie :)

sobota, 30 sierpnia 2014

Tanie Maroko

Niska cena za wyjazd do Maroka to nie tylko tani bilet lotniczy, ale i jedzenie z lokalsami. Najczęściej wsuwaliśmy kebaby na dzielni – najtańsze i najlepsze były w feskiej medinie u miłego pana bez zęba, niedaleko Bab Bou Jeloud, czyli Bramy Niebieskiej. Kosztowały 10 dirhamów, czyli ok. 4 zł. Na śniadanie za to marokańskie chlebki lub naleśniki z jakimś nadzieniem, również kupowane na dzielni. Tylko raz spróbowaliśmy tadżin oraz kuskus z kurczakiem, który był podany praktycznie w całości, a nie jak oczekiwałam – w kawałkach. Mnie to zupełnie nie smakowało, dlatego dieta była głównie czysto mączna, co nie wpłynęło dobrze na biodra, ale na kieszeń już tak.

 
Herbata zielona z mięta, za którą tęsknię

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Tanie latanie

Niedługo miną dwa lata, kiedy wzięłam udział w kursie „taniego latania”. Panowie z lowcylotow.pl za ok. 100 zł nauczyli mnie tworzyć składaki, czyli połączenia kombinowane. Generalnie nie korzystam z nabytej wiedzy, ponieważ jak na razie wykorzystuję informacje o lotach bezpośrednich z Warszawy do danego miejsca, zamieszczane na stronach, które subskrybuję – na mojej liście marzeń jest tyle miejsc, które chciałabym zobaczyć, że nie nastawiam się na dany kierunek. Jednak raz wykorzystałam nabyte umiejętności z kursu.

Pod koniec zeszłego roku zgadałam się z kumplem, że obydwoje chcielibyśmy się wybrać do Maroka. Akurat jego wystawił kolega, a mnie ten pomysł kołował w głowie od jakiegoś czasu. Doszliśmy do wniosku, że plus minus tydzień nam wystarczy, aby sprawdzić, czy ze sobą wytrzymamy oraz lekko się zapoznać z krajem.


niedziela, 24 sierpnia 2014

Kaszëbë

W pierwszy momencie nie byłam przekonana, że chcę jechać nad polskie morze. Głównie, bo to koszt, a każde wolne pieniądze przeznaczam ostatnio w zasadzie na wyjazd tam, gdzie jeszcze nie byłam. Po szybkim przemyśleniu doszłam jednak do wniosku, że na wybrzeżu obkupię się pocztówek do kolekcji, chwilę odpocznę i może zobaczę coś nowego.

Nie nazwałabym tego zwiedzaniem, ale przez dłuższą chwilę byłam w Wejherowie, które ma uroczy Plac Jakuba Wejhera, przy którym oprócz Ratusza, pomnika rzeczonego Jakuba Wejhera oraz kolegiaty pw. św. Trójcy stoją typowe dla mniejszych polskich miejscowości kamieniczki. Do Placu dochodzi ul. Jana III Sobieskiego, która jest deptakiem, również z szeregiem niskich kamienic, w których na parterze znajdują się zazwyczaj sklepy – w obuwniczych można się nieźle obłowić za niewielkie pieniądze, jeśli oczywiście komuś nie przeszkadza ich chińska jakość.

Wejherowo

czwartek, 21 sierpnia 2014

Edit: Hotels

Dwa z czterech noclegów zostały odwołane przez hotels.com. Jako przyczynę podano:
"We have discovered that, in relation to these itineraries, coupon codes were inappropriately used to make speculative bookings or bookings in anticipation of demand as restricted by the terms and conditions found on www.hotels.com".
Bla, bla, bla - oczywiście pod to można wiele podciągnąć. Nie przejęłam się jednak, bo już od razu po zakupie przeszło mi przez myśl, czy za bardzo się nie blokuję poprzez takie czasowe ustawianie przyjazdów do danego miejsca na spanie. Nie miałabym możliwości zmiany planów, a w końcu lubię spontaniczność. Oczywiście mogłabym odwołać lub machnąć ręką na te 10 zł (w zaokrągleniu).

Jako że wychodzę z założenia, że wszystko się dzieje po coś, więc jednak myśl, jaka mi przemknęła przez głowę, była najwidoczniej słuszna, a skutek, czyli odwołanie opłaconej rezerwacji - do zaakceptowania. 

Ciekawa tylko jestem, czy na pozostałe dwa noclegi także wyślą mi taką samą odpowiedź. Wolałabym nie, bo to spanie pierwszej nocy (aklimatyzacja) i ostatniej (szalone zakupy - przyprawy, przyprawy, przyprawy ;)).

wtorek, 19 sierpnia 2014

Quiz

Na fly4free.pl kilka dni temu zamieszczono quiz pt. "Czy jesteś podróżoholikiem?". Wyszło mi niewiele punktów, czyli odpowiedź mogłaby być jednoznaczna. Pytanie jest jednak, co to znaczy podróżować?

Dla mnie oznacza to dotknąć rdzenia, poczuć atmosferę, poznać, jak żyją ludzi w innych krajach, co kupują, jak spędzają czas wolny, jak się przemieszczają, co jedzą. Spędzenie zaledwie kilka godzin w danym kraju jest tylko jego zaliczeniem w poczet tych, w których się było. Bo cóż można zobaczyć w tak krótkim czasie? Kilka zabytków?

Byłam dwa razy w Izraelu, mieszkałam u Izraelczyka, spędziłam Chanukę u jego rodziny, interesowałam się kulturą żydowską, a i tak nie mogę powiedzieć, że znam ten kraj. Prawdopodobnie nigdy go w pełni nie poznam, ale byłam i poczułam. Podobnie jak ze Stanami, w których mieszkałam pół roku, choć było to sto lat temu. W przeciwieństwie choćby do Finlandii - byłam raptem jeden dzień w Helsinkach. Retorycznie zapytam, i  co? Niby znam ten kraj?

What a deal!

Moim pierwszym zajęciem po przebudzeniu jest sprawdzenie maila. I nie dlatego, bo jestem zakochana i czekam na list miłosny, ale ponieważ subskrybuję wiele stron związanych z podróżowaniem. Dzięki temu udaje mi się być w miarę na bieżąco z wszelkimi promocjami czy zniżkami. 

Właśnie dzisiaj na fly4free.pl zamieszczono post o dużych zniżkach na hotele. Mimo że rano zazwyczaj jestem dość długo nieprzytomna, tak szybko się wybudziłam. Najpierw przeglądałam miejscówki na mój wyjazd listopadowy, ale cena końcowa była mało satysfakcjonująca - może dlatego, że zniżka dotyczyła tylko jednej nocy z trzech, a pojedynczo nie chciało mi się wstukiwać danych.

Kupiłam jednak na wyjazd październikowy. Na 4 noce, gdzie najważniejsza jest dla mnie ta pierwsza po przylocie, abym miała chwilę na aklimatyzację, szczególnie że lecę sama i planuję podróżować samemu przez następne dwa tygodnie. W każdym razie, gdyby nie fakt, że przy pierwszym wyborze w podekscytowaniu się śpieszyłam i dłużej nie pomyślałam, to średnia za noclegi wyniosłaby 11,60 zł. Tak wyszła ok. 30 zł. Za spanie w hotelach 3- i 4-gwiazdkowych. Piękny deal :)


sobota, 16 sierpnia 2014

E-postcard from... (2)

Gdzieś w okolicach Karwi

Pozdrawiam serdecznie znad brzegu Bałtyku. Jestem gdzieś pomiędzy Jastrzębią Górą a Karwią. Świeci słońce,  ale wieje mocny i zimny wiatr. Zimno jak na tę porę roku. Jutro prawdopodobnie zaliczę Trójmiasto.

Ściskam
Monika

niedziela, 10 sierpnia 2014

One day in Czech Republic

Był początek 2014 roku. Akurat byłam w trakcie czytania felietonów Mariusza Szczygła, które napisane przystępnym językiem otworzyły mi oczy na czeską kulturę. Zawsze lubiłam Czechów, ale dzięki felietonom M. Szczygłowi, polubiłam ich bardziej.

Przede wszystkim zapisałam sobie na mojej liście marzeń, co chciałabym zobaczyć w Czechach, a następnie wypożyczyłam kilka kolejnych książek, cytowanych przez Mariusza Szczygła. I tak, przeczytałam „Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów” Mariusza Surosza, felietony Mileny Jesenskiej, czy kilka pozycji beletrystycznych. Jednak cały czas w mojej głowie chodził powrót do Czech, najpierw do Pragi, aby zobaczyć rzeźby Davida Černý’ego.

środa, 6 sierpnia 2014

E-postcard from...

Zdjęcie z wielu moich pocztówek

Pozdrawiam z totalnie zatłoczonej Pragi. Powinnam była zostać w pięknej, nieopanowanej przez stonkę Kutnej Horze. Genialnym pomysłem było tam pojechać. Fajna pogoda, nie za gorąco, słońce za chmurami i urokliwe miasteczko. Czego chcieć więcej.

Na shledano!
M.

wtorek, 5 sierpnia 2014

After one year

Po roku ciszy postanowiłam nieśmiało zajrzeć na swoją stronę. Nic się nie zmieniło, tylko nowych wpisów brak ;)

Ech, byłam taka pełna zapału i chęci do pisania na początku. Mam nawet nadal listę tematów na wpisy. Chciałam ładnie, długo i po angielsku, cóż, jednak sporo się wydarzyło przez te kilka miesięcy zarówno pozytywnie, jak i negatywnie, ale z dobrymi wnioskami na przyszłość. W każdym razie, do listy krajów doszły 4 nowe i moja skromna lista liczy obecnie 26 pozycji, z Polską włącznie. Ale mam dużo planów i 3 kupione bilety, tylko dla siebie, bo przestałam oglądać się na innych.

Natomiast co do bloga, to im dłużej tutaj nie zaglądałam, tym trudniej było mi wrócić. Obiecuję sobie jednak, że wracam, bo i lubię pisać, choć wolę po polsku, ale najbardziej lubię wyjeżdżać. Dzisiaj zresztą wsiadam do autokaru i podążam do Czech. Na jeden dzień. Póki kręgosłup jeszcze wytrzymuje.

A dlaczego tam? Bo dawno nie byłam, bo przeczytałam felietony czechofila Mariusza Szczygła i sama nim się stałam, bo H. C. Andersen napisał tak:

To move, to breathe, to fly, to float, To gain all while you give, To roam the roads of lands remote: To travel is to live.

Przyślę pocztówkę, taką e ;)