Naprawdę istnieje jakiś bóg wędrowców. To nieprawdopodobne, jakie rzeczy się zdarzają, kiedy człowiek stwarza sytuację, aby mogły się zdarzyć. Rzecz w tym, aby być czujnym, rozpoznać je i na nie odpowiedzieć. Życie prowadzi nas tak samo, jak my nim kierujemy. Pędzić na oślep, to zmierzać prosto do klęski, dać się unosić, to zdążać donikąd, to nie żyć, lecz wegetować. Między tymi dwiema skrajnościami jest Przygoda. Sonia i Alexandre Poussin „Afryka Trek”
Tak, wierzę w to, że jeśli czegoś bardzo chcemy, tak na 100%, to spotykamy na swojej drodze odpowiednich ludzi i/lub zdarzenia, które pomagają urzeczywistnić nasze marzenia. Nie inaczej było w przypadku wyjazdu, który współtowarzysz nazwał „PriBałtika”. Kiedy w mojej głowie zakiełkowała myśl, co by tu nie skoczyć do Estonii i nie spróbować jakości Simple Express z już wstępnie przygotowanym planem dojazdów, tak w sieci pojawiła się promocja 50% taniej na bilety autobusowe – jakżeby nie inaczej – Simple Express. Jak więc tu nie wierzyć, że nie istnieje jakiś bóg wędrowców… ;)
Bilety autokarowe kosztowały od głowy:
- Warszawa – Wilno – Ryga: 53 zł,
- Ryga – Narwa: 34 zł,
- Narwa – Tallinn: 21 zł,
- Tallinn – Warszawa: 148 zł.
Innymi kosztami transportu były:
- prom Tallinn – Helsinki – Tallinn: 36 euro, czyli 158,91 zł (z kosztami banku),
- karta miejska z biletem 72-godzinnym w Tallinnie: 7 euro,
- bilet kolejowy na pociąg podmiejski Ryga – Jurmala: nie pamiętam, nie mam kwitka, na jakiejś stronie internetowej znalazłam, że kosztuje 1,4 euro,
- bilet jednorazowy na tramwaj w Helsinkach: 2,5 euro.
Koszty transportu wyniosły mnie zatem: 460 zł (w zaokrągleniu).
Jako że plan zwiedzania był dość napięty, to tym razem wszystkie noclegi zostały przeze mnie zarezerwowane. W Rydze spaliśmy w Riga Old Town Hostel, który podczas spaceru w ramach Free Walking Tour okazał się być najstarszym hostelem w Rydze, choć oczywiście po wielokrotnych modernizacjach. Była to najładniejsza noclegownia z całego wyjazdu. Za łóżko w 4-osobowym pokoju, nazwane „Paris”, które wybrałam zamiast łóżka „Amsterdam”, choć żadnym z obu miast nie jestem zachwycona, zapłaciłam 14 euro.
W Narwie nie znalazłam żadnego hostelu, a i wybór hoteli też był niewielki – cóż, metropolia to to nie jest. Spaliśmy w pokoju za 55 euro ze śniadaniem, czyli wypadło 27,5 euro na głowę. W Tallinnie zostaliśmy natomiast na trzy noce, w hostelu Fat Margaret’s, nazwanym tak od Fat Margaret’s Tower, czyli położonej niedaleko hostelu wieży w murach miejskich, której grubość murów wynosi 5 m! Za łóżko w oddzielnym pokoju, ale ze wspólną łazienką, za trzy noce zapłaciłam razem 37 euro.
Koszty noclegów wyniosły mnie zatem: 78,5 euro, czyli w zaokrągleniu 330 zł.
Wejść do kościołów i muzeów zbyt wielu nie uskuteczniam, ponieważ w pewnym momencie zaczyna mi się wszystko mieszać, więc jeśli jest to wejście płatne, to wybieram miejsca, które mnie czymś zaczarowały/przyciągnęły. Podczas wyjazdu „PriBałtika” widziałam zatem katedrę w Rydze, a w Tallinnie wieżę telewizyjną i skansen, czyli Open Air Museum, ze sklepikiem wypełnionym cudownymi pocztówkami. Mogę zatem założyć, że wraz z napiwkiem dla przewodnika z Free Walking Tour ukulturalnianie się wyniosło mnie ok. 100 zł. Chyba że przewodnikowi przez pomyłkę zamiast piątki dałam dwudziestaka, bo powiedział „wow”, a mnie się później coś nie zgadzało w rachunkach. Cóż, chłopak był miły ;)
Niestety kraje, w których walutą jest euro, do tanich nie należą. Śniadania jedliśmy zazwyczaj przygotowane samodzielnie, ale obiadowaliśmy w restauracjach. Na tygodniowy wyjazd z dodatkowym ubezpieczeniem, bo przecież tak ciężko jest wyrobić sobie kartę EKUZ, wydałam więc ok. 1750 zł. Jednak co zostało w głowie, to moje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz