O 22:45 z Rygi wyruszyliśmy do estońskiej Narwy, dokąd dotarliśmy o… 5:10. Spacer pustym miastem robi duże wrażenie, szczególnie jak się ma świadomość, że tuż obok znajduje się już Rosja, a samo miasto jest w ok. 94% zamieszkałe przez Rosjan. Tutaj raczej nie zobaczy się innych gazet czy książek niż w języku rosyjskim, tutaj ogląda się telewizję po rosyjsku i słucha radia w tym języku. Niestety Estończycy nawet gdyby chcieli, to nie mogliby zapomnieć o Narwie, gdyż znajduje się tutaj elektrownia wodna, pokrywająca ponad 30% zapotrzebowania na energię elektryczną – dzięki trzem turbinom dostarczającym 640 GWh prądu elektrycznego.
| Elektrownia wodna w Narwie |
Na mnie naprawdę duże wrażenie zrobiła elektrownia wodna, bowiem nie spodziewałam się jej tutaj i śmiałam się, że moi znajomi ze studiów po obejrzeniu zdjęć pomyślą, że przyjechałam do Narwy specjalnie po to. Wcale tak jednak nie było. Pierwotnie chciałam pojechać do Tartu, miasta akademickiego, ale przyjazd autobusu Simple Express jest w środku nocy, więc wybrałam Narwę z jej 5:10 i pobliską granicą z Rosją, do której marzę, aby pojechać. Jak się okazało później, był to bardzo dobry pomysł, bo miasto bardzo podobało mi się, mimo że z narwiańskiego starego miasta nie zostało praktycznie nic. Było ono podobno jednym z najpiękniejszych w krajach nadbałtyckich. Zostało jednak zrównane z ziemią przez Rosjan w nalotach z 1944 r. Pozostało natomiast kilka innych perełek, dzięki którym warto tu przyjechać: system fortyfikacji, zamek i stojąca naprzeciw rosyjska twierdza Iwangorod, a pomiędzy nimi zbiornik wodny i most jako granica UE-Rosja.
| Zamek Hermana w Estonii i twierdza Iwangorod w Rosji |
Kolejnym punktem wyjazdu był Tallinn, do którego wyruszyliśmy w piątkowy poranek. Po przyjeździe poruszaliśmy się głównie w obrębie starego miasta, które jest czarujące, urokliwe, jak dla mnie – także zniewalające i chciałabym tam wrócić w najbliższym czasie, niejednokrotnie, bowiem Tallinn to jedno z najpiękniejszych miast, jakie dotąd widziałam!
Tallinn jest bardziej skandynawski, niż europejsko-wschodni. Zresztą jego nazwa pochodzi od estońskiego Taani linn, co oznacza twierdzę (miasto) Duńczyków, którzy zdobyli gród w 1219 r. i władali nim ponad 100 lat. Tallinn ma urzekające stare miasto z plątaniną wąskich, brukowanych uliczek, rynkiem z gotyckim ratuszem, mnogością kolorowych mieszczańskich kamienic i potężnymi murami obronnymi oraz kilka interesujących miejsc poza jego obrębem. Mnie udało się dotrzeć – oprócz znajdującego się na liście UNESCO starego miasta – do Kardiorgu, na miejską plażę, wieżę telewizyjną i do Muzeum Wsi Estońskiej w dzielnicy Rocca al Mare.
| Mury obronne w Tallinnie |
| Widok na Tallinn z promu do Helsinek |
Niedziela naszego wyjazdu przeznaczona była na Helsinki, które przypominają mi Oslo, czyli są – jak dla mnie – również bez wyrazu. Nie mają wydzielonego starego miasta, a głównym punktem jest plac z ładną luterańską katedrą. Najbardziej zarówno w Helsinkach, jak i Oslo podobały mi się nabrzeża z cudownymi widokami na pobliskie wysepki i porty wypełnione statkami lub jachtami. Cały dzień spędziliśmy na chodzeniu po ulicach miasta, a jedynym interiorem było wnętrze katedry. Pierwszymi moimi odczuciami dotyczącym miasta były architektoniczna nuda, co wg znajomego architekta jest nieprawdą, oraz brak chęci powrotu, ale mimo wszystko chciałabym wrócić dla dwóch miejsc: jednej z dwóch synagog w Finlandii oraz – co ważniejsze – fortecy Suomenlinna, która znajduje się na liście UNESCO.
| Helsinki, w tle Sobór Uspieński |
Do domu wróciliśmy po tygodniu plus kilka godzin, tj. o 5:40 we wtorek po 18,5 godzinach jazdy, z dłuższą przesiadką w Wilnie na zakup moich ulubionych litewskich serków homogenizowanych. Tego dnia, mimo długiej i wyczerpującej jazdy, poszłam grzecznie do pracy, gdzie byłam nieprzytomna przez cały dzień, ale przynajmniej jeden dzień urlopu zachomikowałam na później ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz