środa, 10 września 2014

Czytanie to potęgi klucz

Literaturę faktu i podróżniczą zaczęłam na dobre czytać tuż po przyjeździe ze Sri Lanki. Będąc u koleżanki, dojrzałam wśród jej księgozbioru pozycję Tiziana Terzaniego „W Azji”. Zainteresował mnie tytuł, a w środku znalazłam dwa artykuły o wojnie na Sri Lance. Pożyczyłam i w zasadzie połknęłam zbiór felietonów, w których włoski dziennikarz, zakochany w Azji dotyka jej wszystkich bolączek.

Na szczęście za pierwszym razem trafiłam na autora z niesamowitym darem przekazywania trudnych informacji w przystępny i ciekawy sposób, operującego przy tym przepięknym językiem. Właśnie to dzięki Tizianowi Terzaniemu wciągnęłam się w czytanie „mądrzejszej” literatury, takiej, która coś wnosi do mojego życia, życia snobki intelektualnej, jaką jestem. Podczas przygody z literaturą podróżniczą lub faktu trafiałam jednak dość często na nudne pozycje, co było do przełknięcia w przypadku literatury faktu, ale czy ktokolwiek by pomyślał, że można zanudzić czytelnika pisząc o egzotycznych podróżach? Ano, jest to możliwe! 

Do tych, na które niestety natrafiłam, a które były śmiertelnie nudne, zaliczam „Wszyscy jesteśmy nomadami” Małgorzaty Dzieduszyckiej-Ziemilskiej, autorki, która jako dziennikarka powinna mieć lepszy warsztat, a nie ma. Między innymi dzięki niej, ale również później przeczytanej powieści Petry Hulovej „Czas Czerwonych Gór” zarzuciłam jakiekolwiek pomysły wyjazdu do Mongolii w najbliższym czasie i nie przeżywam jakiekolwiek ekscytacji na samą myśl o tym kraju. Wpisy moich znajomych również utwierdziły mnie w odczuciach. Choć co ciekawe, inaczej jest w przypadku książki „Oko świata” Maxa Cegielskiego, którą męczę od kilku miesięcy, a nadal bardzo mocno pragnę pojechać do Stambułu!

Innym literackim dramatem, ale też i redaktorsko-wydawniczym gniotem, jest książka Adama Chałupskiego „Rowerem do Afganistanu”, która powinna być wycofana ze sprzedaży ze względu na olbrzymią ilość błędów interpunkcyjnych, stylistycznych i ortograficznych. To jest dla mnie tylko szerzenie nieuctwa, a nie zachęcanie do podróży, bowiem sam pomysł na podróż był rewelacyjny, ale sposób i jakość opowiadania – bardziej niż koszmarne! Jednak dzięki (między innymi) wymienionym powyżej książkom doceniam literackie, redaktorskie i wydawnicze perełki, które przy okazji zachęcają mnie do planowania podróży do wybranych miejsc. 

Moim redakcyjno-wydawniczym faworytem są reportaże Tomka Michniewicza w pięknie wydanej na papierze kredowym i redaktorsko dopracowanej serii Wydawnictwa Otwarte, z której na mojej półce stoi także książka Janusza Kaszy „Korrida”. Jednak jak nie pociągają mnie pędzące byki, tak jadąc do Bangkoku zamierzam wstąpić do Świątyni Penisów, a w Malezji spróbować ulubioną potrawę T. Michniewicza, czyli satay. Kolejnymi pozycjami, które mnie w jakiś sposób poruszyły, to „Tygiel” Piotra Kossowskiego – ryzykanta z wielką dawką szczęścia, „Gorsze światy” Wojciecha Śmieji, który jeszcze mocniej rozbudził moje chciejstwo na Mołdawię, a jego krótkie opisy w postaci „pocztówek” były inspiracją do moich e-pocztówek „E-postcards from…” z każdego miejsca, do którego pojadę. Ponadto pasuje mi ogromnie poczucie humoru Pawła Opaski, który wraz z żoną wybrał się na Madagaskar na rowerach. Natomiast dokument „Afrykańska odyseja” Klausa Brinkbäumera o tysiącach Afrykanerów wyruszających do mitycznego Eldorado, jakim widzą Europę, poruszył mną do głębi – to właśnie dzięki tej książce chciałabym zobaczyć hiszpańską enklawę, Ceutę.

Po powyższych słowach chyba już widać, skąd wynajduję nowe pomysły podróżnicze. Cóż, nie tylko z książek, choć mają one na mnie ogromny, pozytywny wpływ. Wracam zatem do czytania mojego mistrza, Tiziano Terzaniego i jego „Dobranoc, Panie Lenin!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz