sobota, 30 sierpnia 2014

Tanie Maroko

Niska cena za wyjazd do Maroka to nie tylko tani bilet lotniczy, ale i jedzenie z lokalsami. Najczęściej wsuwaliśmy kebaby na dzielni – najtańsze i najlepsze były w feskiej medinie u miłego pana bez zęba, niedaleko Bab Bou Jeloud, czyli Bramy Niebieskiej. Kosztowały 10 dirhamów, czyli ok. 4 zł. Na śniadanie za to marokańskie chlebki lub naleśniki z jakimś nadzieniem, również kupowane na dzielni. Tylko raz spróbowaliśmy tadżin oraz kuskus z kurczakiem, który był podany praktycznie w całości, a nie jak oczekiwałam – w kawałkach. Mnie to zupełnie nie smakowało, dlatego dieta była głównie czysto mączna, co nie wpłynęło dobrze na biodra, ale na kieszeń już tak.

 
Herbata zielona z mięta, za którą tęsknię

Kolejnym ważnym aspektem w tanim podróżowaniu jest spanie. Jak już napisałam wcześniej, nie jestem fanką CouchSurfingu, więc nie pozostaje mi nic innego, jak uśmiechać się szeroko do znajomych lub jeszcze częściej – płacić za nocleg. Nie rezerwowaliśmy niczego będąc jeszcze w Polsce, pojechaliśmy do Maroka zupełnie w ciemno i był to strzał w dziesiątkę, ponieważ noclegowni wszelkiej maści jest tam pod dostatkiem. Można spać w wypasionych hotelach, kiepskich hotelach ze wspólną łazienką i obdrapanymi ścianami albo w urokliwych riadach, czyli tradycyjnych marokańskich domach przystosowanych na cele turystyczne. Wybraliśmy trzecią opcję, dzięki czemu wiem, jak mniej więcej wygląda marokański dom i co widać z jego tarasu.

W Fezie zgarnął nas przedsiębiorczy naganiacz (nic od nas nie dostał, bo jeszcze nie wiedzieliśmy, że za byle pierdnięcie wyciągają łapki w geście „daj”). Za spanie w riadzie w medinie zapłaciliśmy 150 dirhamów za noc (ok. 60 zł). Gdzieś miałam wizytówkę od właściciela, jak ją znajdę, to wyedytuję notkę, bo był to bardzo miły i uprzejmy człowiek i jego noclegownię mogę polecić, choć polecam również wziąć poszewkę na kołdrę – co zawsze i tak robię – i w niej spać, gdyż czystość koców była dyskusyjna.

W feskim riadzie

W Marrakeszu udało się utargować nocleg za 200 dirhamów (ok. 80 zł), wraz ze śniadaniem. Było to najlepsze miejsce z całego wyjazdu, bo dopiero co odnowione, a właściciele młodzi i kontaktowi (jeden z nich mówi lepiej po angielsku ode mnie – nietrudne ;), czyta książki w wersji angielskojęzycznej i słucha m.in. Erica Claptona, co jest mało typowe dla przeciętnego Marokańczyka). Riad Tamazouzte, który ma swoją stronę na booking.com, znajduje się w medinie, niedaleko głównego placu w mieście, czyli Jamaa el Fna. Niiiice!

Spanie w Essaouirze było najdroższe – 200 dirhamów za noc, bez wyżywienia. Też w medinie. Było przyjemne, ale było mi też zimno, choć pytanie – gdzie mi nie jest zimno (?)… A może byłam już zmęczona tym ciągłym nagabywaniem, więc moje nastawienie do tej miejscówki jest w tym momencie gorsze. Co ciekawe, po powrocie byłam na „nie” do Maroka właśnie ze względu na nagabywanie, a teraz chcę tam wrócić. Kobieta zmienną jest ;)

Widok z tarasu w Essaouirze

Trzeci aspekt, aby było tanio: transport. Z lotniska w Fezie do centrum dojechaliśmy autobusem (3,5 dirhamów), do Meknes pojechaliśmy pociągiem, Marrakeszu – autokarem (długo się jedzie, bodajże 9 godz.), Essaouiry – autokarem (2 godz.), z Essaouiry na lotnisko – autobusem i 1,5 km na piechotę, bo biletowy z odpowiedniego autobusu powiedział nam, że na lotnisko ten autobus nie jedzie, po czym podczas wędrówki okazało się, że jednak tak. Jednakże dzięki tej długiej wędrówce zobaczyłam wspinające się kozy na drzewa arganowe, więc nie marudzę ;)

Widok podczas wędrówki na lotnisko


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz