Większość zdjęć z moich wyjazdów ma własny album na Picasie. Zdjęcia są podpisane w miarę szczegółowo, abym za kilka lat, wracając do przeszłości, wiedziała, gdzie byłam i co dokładnie widziałam. Taki album zazwyczaj opracowuję przez kilka wieczorów. Album „Rzym” natomiast rodzę w ciężkich bólach od miesiąca. Nie przez to, że miasto ma przytłaczającą ilość cudownych, znanych, imponujących zabytków, ale ponieważ sam wyjazd określam jako średni.
Po pierwsze, nie zobaczyłam wszystkiego, tak aby mieć poczucie spełnienia. Po drugie, nie trawię dużych miast. Warszawa jest dla mnie optymalna. W dużych miastach przeszkadza mi tłok, ocieranie się o siebie, łażenie nie tą stroną co trzeba, pośpiech lub odwrotnie – wleczenie się, hałas, a w Rzymie na dodatek nieprzebrane masy turystów i upierdliwi uliczni sprzedawcy. Po trzecie, Włosi jako nacja doprowadza mnie do szału paleniem papierosów w każdym miejscu, olewactwem i śmieceniem. Jednak zawsze do Włoch przyjeżdżam po te cudowne zabytki, piękną pogodę i wyśmienite jedzenie. Dlaczego natomiast nie znosząc wielkich, turystycznych aglomeracji wybrałam Rzym, a nie jakieś inne mniejsze miasteczko? Ponieważ nigdy tam nie byłam, a uznałam, że choć raz w życiu warto zobaczyć Koloseum na własne oczy. No i znowu były dostępne w miarę tanie bilety.
Tym razem zdecydowałam się na lot różową landrynką, czyli Wizzairem. Jako że nie posiadam członkostwa w ich klubie, to za bilet zapłaciłam drożej, czyli 218 zł. Co ciekawe, później Ryanair rzucił do puli tańsze bilety na ten sam okres po 176 zł…
Przed wylotem wykupiłam również ubezpieczenie w mBanku w średnim wariancie za 15,40 zł oraz bilety Terravision, firmy dowożącej z obu „rzymskich” lotnisk do stacji głównej w centrum Rzymu. Zapłaciłam za bilety 8 euro (przyjmując, że euro wynosiło wtedy ok. 4,22 zł, to zapłaciłam 34 zł), w ten sposób zaoszczędzając 3 euro, które musiałabym dołożyć do biletu kupowanego na miejscu, później wydając te euro na cudowne, przepyszne, znakomite lody ;)
Rzym to dość drogie miasto, jeśli chodzi o noclegi, dlatego spanie miałam zarezerwowane już na dwa miesiące przed wylotem. Tym razem nie chciało mi się spać w hostelu. Udało mi się jednak znaleźć jednoosobowy pokój w Jessy’s Rooms za 30 euro za noc.
Wynajmowany pokój znajduje się w dwuosobowym mieszkaniu prawnie przystosowanym pod wynajem turystom. Mieszkanie jest w suterynie, może więc dzięki temu przez okres pobytu drugi pokój stał pusty. Miałam więc mieszkanie całe dla siebie i z kluczami w kieszeni mogłam się poczuć przez chwilę jak Rzymianka. Za trzy noce zapłaciłam 100,5 euro (424 zł), wliczając w to podatek miejski.
Jessy’s Rooms znajduje się w sumie niedaleko Watykanu i stacji jednej z dwóch linii metra (czyli prawie jak w Warszawie…). Na miejscu zaopatrzyłam się więc w trzydniowy bilet komunikacji miejskiej za 16,5 euro (70 zł). Co z jednej strony, było opłacalne, z drugiej – zdzierstwem, ponieważ bilet można wykorzystać tylko do godz. 23:59 trzeciego dnia, a byłam tam od środy popołudniu do soboty ok. południa. Jednak „głupi” turysta i tak do Rzymu przyjedzie, więc 72-godzinny bilet (jaki jest np. w Tallinnie) to za duże wymaganie. Podobnie zresztą z wymaganiem oznakowania w autobusach – jeśli na przystanku nie przeczytasz, dokąd dana linia podąża, to w środku pojazdu możesz tylko liczyć na własną orientację terenową lub szybki refleks, bo żadnej tabliczki z podaną trasą nie uwidisz.
W Rzymie oczywiście korzystałam z dobrodziejstwa kuchni włoskiej, więc makaron, pizza i lody były grane. Na kulinarną rozpustę wydałam 382 zł. Nie wchodziłam jednak do muzeów czy Koloseum i Forum Romanum, ponieważ nie chciałam tracić czasu na kolejki do wejścia. Sama zewnętrzna architektura, która bardziej mnie interesuje i którą uważam za fascynującą, była obejrzana po łebkach – trzy dni to jednak zbyt mało na to miasto… Za 7 euro (30 zł) wjechałam jedynie na dach Ołtarza Ojczyzny, aby zobaczyć panoramę miasta. Jednak z całego wyjazdu pod kątem historii/architektury najmilej wspominam spacer po Via Appia Antica.
| Król Wiktor Emmanuel II przed wejściem do Ołtarza Ojczyzny |
| Widok z tarasu Ołtarza Ojczyzny. Ładny! |
| Urokliwa Via Appia Antica i moje koleżanki w oddali ;) |
Na trzydniowy wypad do Rzymu wydałam więc w zaokrągleniu 1174 zł. W tej kwocie nie uwzględniłam jednak innych rzeczy, po które również specjalnie przyjechałam do tego miasta: genialne przyprawy z Campo dei Fiori, pocztówki i kosmetyki KIKO, choć te ostatnie były niepotrzebne – w końcu otworzyli filię sklepu w Polsce i już nie muszę się po nie wybierać za granicę. Znajdzie się za to na pewno jakiś inny pretekst ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz