Rok temu wybrałam się do Wiednia. Nie byłam tam od 11 lat, poza tym chciałam odwiedzić znajomą, jedną z mądrzejszych i interesujących osób, jakie znam, ponadto wykorzystać trochę urlopu, ponieważ w momencie kupna biletów nie wiedziałam, czy niewykorzystane dni urlopowe przejdą mi na kolejny rok, ale przede wszystkich chciałam zobaczyć światełka i jarmarki bożonarodzeniowe.
| Wiedeńskie światełka. |
Na wyjazd nie wydałam dużo. Bilety na Polski Bus kosztowały ok. 150 zł. Spałam i stołowałam się u znajomej, więc na trzydniowy wyjazd wydałam zapewne ok. 500 zł, wliczając w to już pocztówki i słodycze na święta.
Autokar od Katowic był prawie pusty, mimo że jechałam w sobotę rano. Za to w drodze powrotnej, we wtorek wieczorem, był zapchany po brzegi – studenci wracali do domów… To tak a propos wyboru terminu wyjazdów.
Po Wiedniu poruszałam się głównie pieszo, metrem i „mickiewiczowskim” tramwajem nr 44, dlatego kupiłam bilet 72-godzinny. Kosztował on 15,40 euro. Zabawa w dojazdy metrem tak mi się w pewnym momencie spodobała, że o mały włos nie spóźniłam się na autokar powrotny. Remont w okolicach dworca również nie ułatwił szybkiej lokalizacji przystanku. Jednak udało mi się.
| Takie cuda można kupić na wiedeńskich jarmarkach... |
| i takie... |
Jednym z pierwszych miejsc, do jakiego wybrałyśmy się, było Kunsthistorisches Museum, czyli Muzeum Historii Sztuki, w którym była wystawa czasowa prac Luciana Freuda, wnuka słynnego psychoanalityka. Mimo że nie jestem fanką i tym bardziej znawczynią sztuki, a bilet wstępu kosztował 14 euro, to chciałam zobaczyć tę wystawę, ponieważ byłam wówczas w trakcie czytania biografii Sigismunda Freuda, pióra Irvinga Stone’a.
Lucian Freud jest wg moich kryteriów artystą dość specyficznym. Wystawa prezentowała obrazy przedstawiające głównie gołych ludzi, w różnych pozycjach. Ich ciała nie są modelowe. Często otyłe, nieładne, trochę wynaturzone. Nie powiem, że byłam zachwycona jego sztuką, ale też nie obrzydzona. To po prostu nie mój styl. Jako że przeszłyśmy się po całym muzeum, to oczarowało mnie malarstwo Pietera Bruegla Starszego i Giuseppa Arcimbolda (ciekawe, kiedy w końcu zapamiętam jego nazwisko…).
| oraz oczywiście bombki i rozgrzewający poncz. |
Kolejne dwa dni już sama szwendałam się po Wiedniu, głównie po centrum, choć podjechałam też do Schönbrunnu i na Prater, aby przejechać się diabelskim kołem, jak to robił swego czasu Freud z rodziną.
| Jarmark bożonarodzeniowy pod Pałacem Schönbrunn. |
W tym roku odpuściłam sobie wyjazd na jarmark bożonarodzeniowy, stawiając na wyjazd pourodzinowy. Choć oczywiście zastanawiałam się dość mocno. Oczy świecą mi się na myśl o Dreźnie, który na mojej liście wyjazdowej jest od dawna, jako pierwszy przystanek w drodze do Bawarii. Jednak aktualnie na prowadzenie w kwestii jarmarków bożonarodzeniowych przesunął się Lipsk. Dzięki poniższym słowom znajomego:
„Lipsk na Weihnachtsmarkt przeznaczył nie tylko rynek pod ratuszem, ale niemal wszystkie uliczki w centrum, plus okolice lipskiego uniwersytetu czy [kościoła św. Mikołaja] – światła są obłędne, ludzi mrowie, grzańce porzeczkowe, z dzikiej róży, czarnego bzu i Bóg sam wie, jakie jeszcze, grają kapele na "żywca", kręcą się pięknie oświetlone karuzele i diabelskie koła, ozdoby choinkowe i produkty regionalne, migdałowe, nugatowe słodycze, pierniczki, ciasteczka i bożonarodzeniowe strucle – a wszystko do 22, bo potem zwycięża niemiecki ordnung i obowiązuje cisza nocna... Widziałem już takie rynki bożonarodzeniowe we Frankfurcie nad Menem i w Norymberdze, ale ten naprawdę wymiata – polecam: zaczyna się od Totensonntag, trwa najczęściej do Wigilii, a tradycja jego organizowania sięga w Lipsku 1458 roku...”.
Czyż nie inspirujący opis?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz