poniedziałek, 29 września 2014

Pribałtika: zwiedzanie, cz. 2

O 22:45 z Rygi wyruszyliśmy do estońskiej Narwy, dokąd dotarliśmy o… 5:10. Spacer pustym miastem robi duże wrażenie, szczególnie jak się ma świadomość, że tuż obok znajduje się już Rosja, a samo miasto jest w ok. 94% zamieszkałe przez Rosjan. Tutaj raczej nie zobaczy się innych gazet czy książek niż w języku rosyjskim, tutaj ogląda się telewizję po rosyjsku i słucha radia w tym języku. Niestety Estończycy nawet gdyby chcieli, to nie mogliby zapomnieć o Narwie, gdyż znajduje się tutaj elektrownia wodna, pokrywająca ponad 30% zapotrzebowania na energię elektryczną – dzięki trzem turbinom dostarczającym 640 GWh prądu elektrycznego.

Elektrownia wodna w Narwie

niedziela, 28 września 2014

Pribałtika: zwiedzanie, cz. 1

Był koniec kwietnia, przyszła wiosna, czyli dobry czas na kraje nadbałtyckie, kiedy zaczyna robić się pięknie, a nie ma jeszcze wielu turystów. Podczas całego wyjazdu „Pribałtika” słońce cały czas było jak balija – jak to mówi mój Tato. Upalnie jednak nie było, tak gdzieś 13–17°C, ale cały czas słonecznie, co było niesamowitym plusem tej podróży. Bo nawet najpiękniejsze miejsce bez choćby kilkunastu słonecznych minut, stają się szarobure, nieciekawe. Nota bene, właśnie za to nie polubiłam Paryża, który poczęstował mnie deszczem, stadami turystów i kolejkami do każdego przybytku.

Wracając do „Pribałtiki”, podróż w kierunku północno-wschodnim rozpoczęłam w poniedziałek o 23:05. Po drodze do Rygi Wilno było pierwszym dłuższym przystankiem z przesiadką, akurat tak na kawę w… McDonalds. W Rydze byłam natomiast o 14:30, jak więc widać, dojazd autokarem jest dość długi, ale da się go kręgosłupowo wytrzymać.

piątek, 26 września 2014

Pribałtika: koszty


Naprawdę istnieje jakiś bóg wędrowców. To nieprawdopodobne, jakie rzeczy się zdarzają, kiedy człowiek stwarza sytuację, aby mogły się zdarzyć. Rzecz w tym, aby być czujnym, rozpoznać je i na nie odpowiedzieć. Życie prowadzi nas tak samo, jak my nim kierujemy. Pędzić na oślep, to zmierzać prosto do klęski, dać się unosić, to zdążać donikąd, to nie żyć, lecz wegetować. Między tymi dwiema skrajnościami jest Przygoda. Sonia i Alexandre Poussin „Afryka Trek”

Tak, wierzę w to, że jeśli czegoś bardzo chcemy, tak na 100%, to spotykamy na swojej drodze odpowiednich ludzi i/lub zdarzenia, które pomagają urzeczywistnić nasze marzenia. Nie inaczej było w przypadku wyjazdu, który współtowarzysz nazwał „PriBałtika”. Kiedy w mojej głowie zakiełkowała myśl, co by tu nie skoczyć do Estonii i nie spróbować jakości Simple Express z już wstępnie przygotowanym planem dojazdów, tak w sieci pojawiła się promocja 50% taniej na bilety autobusowe – jakżeby nie inaczej – Simple Express. Jak więc tu nie wierzyć, że nie istnieje jakiś bóg wędrowców… ;)

niedziela, 21 września 2014

O, nie!

Ostatnio przydarzyła mi się sytuacja, która popchnęła mnie do napisania tej notki. Otóż odmówiłam propozycji osoby, który chciała się do mnie przyłączyć podczas wyjazdu do Azji. Mam na niego plan, wiem, co chcę zobaczyć, ile wydać mniej więcej pieniędzy, zatem oczywista była odmowa wydania o 1000 zł więcej na noclegi, aby tylko zadowolić jedynaczkę z majętnego domu. Prawdopodobnie odmowa, mimo całkiem sensownych argumentów, i moje wzruszenie ramionami, że ona w takim razie jednak ze mną nie pojedzie, wywołała jej odzywkę: „Byłam w 50 krajach! Jestem pod-róż-nicz-ką!!! Prawie mnie porwali w Kenii i Mauretanii”. Wtedy prawie parsknęłam śmiechem na ten protekcjonalny ton, a później doszłam do wniosku, że na szczęście dość szybko okazało się, że nie jest to odpowiednia współtowarzyszka podróży dla mnie.

Jako że ostatnio jeżdżę całkiem sporo jak na moje warunki finansowe i urlopowe, tak uzbierało mi się wyjazdów z lepszymi i gorszymi wspomnieniami dotyczącymi towarzyszy podróży. Większość z nich należy do tych lepszych, ale jednak trzy wyjazdy były tak marne pod tym kątem, że nadal się wzdragam na ich myśl, choć miejsca, jakie odwiedzałam były cudowne. Na porażkach człowiek jednak najlepiej się uczy, więc już wiem, z jaką osobą nie chciałabym wyjechać. 

niedziela, 14 września 2014

Polecam – nie polecam

Na blogu Agnieszki Ptaszyńskiej pojawił się ostatnio wpis, czego nie warto zobaczyć w Jordanii. Autorka wymieniła 5 miejsc, które można sobie tam odpuścić. Nie mam nic do tego typu podsumowań. Jest to po prostu sposób wyrażenia własnej opinii, natomiast wiem, że i tak nie wzięłabym tych informacji pod uwagę, gdyż wolę przekonać się na własnej skórze, czy coś mnie zainteresuje oraz jakie będę mieć odczucia wobec danego miejsca.

Mogłabym nawet ułożyć podobną listę miejsc do odpuszczenia na Sri Lance, choćby zespół jaskiń w Dambulli, w których można zobaczyć multum figurek Buddy w trzech pozycjach: stojącej, siedzącej i leżącej. Zwiedzanie tego miejsca nie jest wg mnie warte 25 dolarów. Ale jak już napisałam, nie odradzałabym nikomu wizyty w tym miejscu, ponieważ ktoś inny mógłby być nim zachwycony. Co innego natomiast jest z polecaniem noclegowni, sama biorę opinie innych pod uwagę, stąd mój wpis po ponad rok od powrotu – może komuś poniższe informacje się przydadzą.

środa, 10 września 2014

Czytanie to potęgi klucz

Literaturę faktu i podróżniczą zaczęłam na dobre czytać tuż po przyjeździe ze Sri Lanki. Będąc u koleżanki, dojrzałam wśród jej księgozbioru pozycję Tiziana Terzaniego „W Azji”. Zainteresował mnie tytuł, a w środku znalazłam dwa artykuły o wojnie na Sri Lance. Pożyczyłam i w zasadzie połknęłam zbiór felietonów, w których włoski dziennikarz, zakochany w Azji dotyka jej wszystkich bolączek.

Na szczęście za pierwszym razem trafiłam na autora z niesamowitym darem przekazywania trudnych informacji w przystępny i ciekawy sposób, operującego przy tym przepięknym językiem. Właśnie to dzięki Tizianowi Terzaniemu wciągnęłam się w czytanie „mądrzejszej” literatury, takiej, która coś wnosi do mojego życia, życia snobki intelektualnej, jaką jestem. Podczas przygody z literaturą podróżniczą lub faktu trafiałam jednak dość często na nudne pozycje, co było do przełknięcia w przypadku literatury faktu, ale czy ktokolwiek by pomyślał, że można zanudzić czytelnika pisząc o egzotycznych podróżach? Ano, jest to możliwe! 

wtorek, 9 września 2014

Bucket list - Morocco

Wyrażenie „bucket list” towarzyszy mi już od dłuższego czasu. Mignęło mi ostatnio choćby na czyimś blogu i jako fan page na Fb. Zaczęłam się więc zastanawiać, skąd ludzie biorą pomysły, które chcieliby zrealizować przed śmiercią. Nic mi nie przychodziło sensownego do głowy. Skok na banji – nie, ze spadochronem – nie, nie jestem zainteresowana. Teraz, bo może kiedyś mi się zmieni. Jednak myślałam i myślałam, czy mam jakieś konkretne marzenia i w końcu mnie olśniło, że przecież moja lista „must-see” to jest właśnie taki podróżniczy „bucket list”.

Generalnie do pewnego momentu nie miałam ochoty dzielić się swoimi marzeniami czy planami. Nadal nie przychodzi mi to z łatwością. Wcześniej byłam zrażona, bo moje pomysły wyjazdowe były kopiowane bez podania źródła, a wręcz przypisane sobie. Irytowało mnie to dość mocno. Świata jednak nie zmienię – mogę próbować zmienić co najwyżej najbliższe otoczenie. Po prostu, pomysłowy pomysłowym zostanie, a ten, który potrafi tylko kopiować, cóż, na zdrowie :)