Mam nieodparte wrażenie, że w sieci ostatnio debatuje się, czy lepsza jest podróż samotnie, z kimś, grupą czy wręcz z biurem podróży. Nie potrafiłabym tego ocenić, ponieważ każdy rodzaj wyjazdu ma swoje plusy i minusy. Jako osoba, która na wycieczkę z biurem podróży wybrała się dotąd trzykrotnie, a później zaczęła organizować wyjazdy na własną rękę, wybrałabym wyjazd „własny”, bo po prostu lubię organizować swoje podróże i uważam, że jestem w tym całkiem dobra. Choć wbrew tym słowom jestem aktualnie w trakcie dogadywania szczegółów dotyczących wyjazdu grupowego, w którym organizatorem jest obca mi osoba – jednak dzięki niemu dotrę w wymarzone miejsca nie dość, że taniej, to i prawdopodobnie zostanę dowieziona do tak niewielkich miejscowości, do których dojazd pod względem logistycznym byłby w pewnym sensie wyzwaniem.
Nie pokusiłabym się także o
ocenę, czy lepszy jest wyjazd solo czy w towarzystwie. Podczas samotnej wyprawy
można robić, co się w danym momencie chce, bez oglądania się na inną osobę, bez
dostosowywania się, kompromisów, bez zwracania uwagi na humory. Samotnie nie
oznacza jednak całkowitej samotności, ponieważ podczas tego typu wyjazdów
poznaje się multum ludzi, niektórych szalenie ciekawych, pomocnych, nierzadko
towarzyszących na jakimś odcinku. Jednak nie oszukując nikogo samotność można
czasem poczuć. Dlatego mimo że jestem samotnikiem z charakteru, a mój dłuższy
samotny wyjazd do Azji był świetny, to czasem ta samotność potrafi mnie męczyć
i w tym momencie mojego życia wybrałabym jednak wyjazd w towarzystwie, niż
solo, szczególnie wyjazd dłuższy, niż krótkie city-break.
Nie zawsze tak się jednak ułoży,
że jest możliwe wyjechać w towarzystwie. Nie dość, że musi to być osoba choć w
miarę dopasowana charakterologicznie, to i mająca możliwość wzięcia urlopu,
pieniądze oraz chętna pojechać w wybrane przeze mnie miejsce. Ze względu na
kilka nieudanych wyjazdów pod względem towarzyskim jestem teraz bardziej
ostrożna w doborze współtowarzysza podróży. Nauczyłam się również nie
nastawiać, że ktoś w ogóle ze mną pojedzie. W przeszłości właśnie przez to
przepadło wiele ciekawych cenowo biletów. Zatem od pewnego momentu kupuję
bilety bez oglądania się na innych, a jeśli ktoś się później przyłącza, to mnie
to cieszy, jeśli nie, jadę sama, traktując to jako kolejne wyzwanie i sposób
udowodnienia, że sobie poradzę.
Tak też właśnie zrobiłam w
przypadku biletów do Szwajcarii. We wrześniu zeszłego roku na „Mlecznych Podróżach”
pojawiła się informacja o tanich biletach linii EasyJet na lot z Krakowa do
Bazylei. Szybko przeanalizowałam dojazdy z Warszawy i kupiłam bilety, które
kosztowały 182 zł w obie strony. O
swoim zakupie poinformowałam niedawno poznaną znajomą, zadając pytanie, czy nie
zechciałaby się dołączyć. Zechciała. Udało się jej ponadto kupić bilety na ten
samo lot i w dodatku – w tej samej cenie.
Do i z Krakowa planowałyśmy
dojechać Polskim Busem. Jednak na bilety na nasz styczniowy termin musiałyśmy
poczekać kolejne dwa miesiące. Co ciekawe, godzinę po wrzuceniu kolejnej puli biletów
do systemu tych najtańszych na nasz termin już nie było. Nam udało się je kupić
za 56 zł od osoby.
| Kraków o 5 rano. |
Przystanek Polskiego Busa w
Krakowie jest przy Dworcu Głównym, skąd na lotnisko odjeżdżają autobusy
miejskie. Tę trasę obsługują dwie linie dzienne i jedna nocna, kursujące z dużą
częstotliwością. Bilet kosztuje 4 zł
na obie strefy (miejską i podmiejską), a na lotnisku jest się przy dobrych
wiatrach już po 35 minutach. Zatem jeśli chodzi o rozwiązania komunikacyjne, to
Kraków ma je rewelacyjne.
| Wybierając termin liczyłam na śnieg, ale niestety mogłam zobaczyć go tylko na alpejskich szczytach. |
Gdyby nie fakt, że do Szwajcarii
wybrałam się z osobą towarzyszącą, to noclegi w Bazylei miałabym zarezerwowane
z dużym wyprzedzeniem. Obawiałam się bowiem wysokich cen. Na całe szczęście
towarzyszka wstrzymała mnie praktycznie do ostatnich chwil przed wyjazdem,
dzięki czemu i pod wpływem jej sugestii zbudowałyśmy nowy plan wyjazdu: Lucerna
– Zurych – Bazylea. Po podjęciu ostatecznej decyzji opłaciłyśmy nocleg w
bodajże jedynym hostelu w Luzernie. Noc ze śniadaniem i poszewkami na pościel w
cenie (nie jest to oczywiste) kosztowała od osoby 146,28 zł + 6 franków płacone na miejscu za brak członkostwa.
| Zurych byłby ładniejszy, gdyby nie deszcz. |
Druga noc zaplanowana była w szwajcarskim
domu, choć gospodarzem okazał się być w końcu Niemcem od wielu lat mieszkającym
w tym kraju. Za nocleg za pośrednictwem portalu airbnb.com zapłaciłyśmy 115,50 zł za osobę. Choć kwota nie
uwzględniała niczego ponad, to otrzymałyśmy nie tylko śniadanie, ale również
miło spędzony wieczór z grą „Trivial Pursuit”, a noce podczas kolejnego pobytu
– gratis :)
| Na dworcu w Bazylei |
Po Szwajcarii poruszałyśmy się
pociągami, czystymi, niezatłoczonymi i niesamowicie punktualnymi, które kursują
z dużą częstotliwością. Bilety kupuje się w automatach na stacjach i kosztują
one na trasie Bazylea – Lucerna – Zurych – Bazylea odpowiednio 33 – 25 – 33
franki. Dojazd trwa mniej więcej godzinę na tych trzech trasach.
| Bazylejskie Stare Miasto |
Przed wyjazdem do Szwajcarii
obawiałam się wysokich cen, jednak nie wydałam znowuż nieprawdopodobnie wiele,
choć zapewne sporo dała wymiana złotówek na franki tuż przed 15 stycznia, kiedy
to szwajcarska waluta poszybowała niebotycznie wysoko w górę. Oprócz wcześniej
wymienionych kwot, z przelicznikiem 1 do 3,55, wydałam na pobyt 774,42 zł, co łącznie uwzględniając
również ubezpieczenie turystyczne za 15,4
zł daje w zaokrągleniu 1311 zł za trzy dni w Szwajcarii. Jak na Europę
Zachodnią to całkiem przyzwoita kwota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz