Trebinje to niewielka miejscowość w Bośni i Hercegowinie, a dokładnie w Republice Serbskiej. Mieszka tam ok. 32–36 tys. mieszkańców (w zależności od źródła). Położona jest tuż przy granicy z Chorwacją i Czarnogórą. Do Dubrownika są stamtąd 34 km, a do Herceg Novi jest trochę dalej, bo 40 km. Dostać się tam można zapewne na kilka sposobów. Ja wypróbowałam dwa.
Z Dubrownika raz dziennie odjeżdża bus. Koszt biletu wynosi ok. 25 zł. Jednak bus nie jeździ w święta, czyli np. 1 maja, dzień, który akurat wypadł mi na dojazd do Trebinje. Musiałam tam być tego konkretnego dnia, ponieważ późnym wieczorem miałam wykupione miejsce w nocnym autokarze do Belgradu. Gdybym go nie złapała, to miałabym problem z dostaniem się do domu – 2 maja z Belgradu odlatywałam do Warszawy.
Trochę mi więc adrenalina podskoczyła. Taksówkarz jeszcze mocniej podniósł jej poziom, proponując stawkę 50 euro za przejazd za 30 km (no, ok, 60 km, bo w dwie strony). Mieszkałam wtedy jednak w prywatnym domu, więc dałam zarobić gospodyni, która mi narzekała, że jest im w tej drogiej Chorwacji bardzo ciężko. Jej córki zawiozły mnie do Trebinje za 75 zł. Uff, udało się! Co ciekawe, dzięki jeździe z „lokaleskami” na granicy nikt nie sprawdził mojego paszportu.
Dziewczyny przywiozły mnie do Trebinje z samego rana, miałam więc cały dzień na zwiedzanie miasta – do Belgradu ruszyłam dopiero o 21:45. [W stolicy Serbii byłam już ok. 8:00 następnego dnia. Za 3000 serbskich dinarów, czyli ok. 100 zł i 430 km drogi.] Jako że zostałam przywieziona rano, to oczywiście pierwsze co chciałam zrobić, to zjeść śniadanie. No i niestety trochę się naszukałam miejsca, gdzie mogłabym usiąść i skonsumować cokolwiek zbliżonego do porannego dania.
Restauracja, która mi przypasowała, znajduje się poza ścisłym centrum, za mostem, w kierunku Hercegowińskiej Gračanicy, jednego z charakterystycznych obiektów dla tej miejscowości. Restauracja nazywa się „Sesto Senso” i oferuje „wszystko”, ale zamawia się palcem i macha rękoma, jeśli się oczywiście nie zna serbsko-bośniackiego – po angielsku nie mogłam się z nimi dogadać. Jednak nie przeszkadzało mi to zupełnie, więc poszłam tam także i na obiad, który wg rachunku na koncie wyniósł mnie 49 zł. I to tyle jeśli chodzi o koszty, teraz trochę o samym Trebinje.
Zwiedzanie zaczęłam od Hercegowińskiej Gračanicy. Z restauracji droga do monasteru jest „prosta”. Mając mapkę miasta, uzyskaną w centrum turystycznym, trafiłam tam bez żadnych przeszkód. Wzgórze Crkvina, na którym położona jest Gračanica, nie jest zbyt wysokie, dlatego bez większego wysiłku można się tam dostać na piechotę, a później po mini wspinaczce odpocząć na przykład w przyświątynnej kawiarence, pijąc lemoniadę za 2 KM (wtedy, czyli maj 2015 r., to ok. 4 zł).
Z Dubrownika raz dziennie odjeżdża bus. Koszt biletu wynosi ok. 25 zł. Jednak bus nie jeździ w święta, czyli np. 1 maja, dzień, który akurat wypadł mi na dojazd do Trebinje. Musiałam tam być tego konkretnego dnia, ponieważ późnym wieczorem miałam wykupione miejsce w nocnym autokarze do Belgradu. Gdybym go nie złapała, to miałabym problem z dostaniem się do domu – 2 maja z Belgradu odlatywałam do Warszawy.
Trochę mi więc adrenalina podskoczyła. Taksówkarz jeszcze mocniej podniósł jej poziom, proponując stawkę 50 euro za przejazd za 30 km (no, ok, 60 km, bo w dwie strony). Mieszkałam wtedy jednak w prywatnym domu, więc dałam zarobić gospodyni, która mi narzekała, że jest im w tej drogiej Chorwacji bardzo ciężko. Jej córki zawiozły mnie do Trebinje za 75 zł. Uff, udało się! Co ciekawe, dzięki jeździe z „lokaleskami” na granicy nikt nie sprawdził mojego paszportu.
Dziewczyny przywiozły mnie do Trebinje z samego rana, miałam więc cały dzień na zwiedzanie miasta – do Belgradu ruszyłam dopiero o 21:45. [W stolicy Serbii byłam już ok. 8:00 następnego dnia. Za 3000 serbskich dinarów, czyli ok. 100 zł i 430 km drogi.] Jako że zostałam przywieziona rano, to oczywiście pierwsze co chciałam zrobić, to zjeść śniadanie. No i niestety trochę się naszukałam miejsca, gdzie mogłabym usiąść i skonsumować cokolwiek zbliżonego do porannego dania.
Restauracja, która mi przypasowała, znajduje się poza ścisłym centrum, za mostem, w kierunku Hercegowińskiej Gračanicy, jednego z charakterystycznych obiektów dla tej miejscowości. Restauracja nazywa się „Sesto Senso” i oferuje „wszystko”, ale zamawia się palcem i macha rękoma, jeśli się oczywiście nie zna serbsko-bośniackiego – po angielsku nie mogłam się z nimi dogadać. Jednak nie przeszkadzało mi to zupełnie, więc poszłam tam także i na obiad, który wg rachunku na koncie wyniósł mnie 49 zł. I to tyle jeśli chodzi o koszty, teraz trochę o samym Trebinje.
Zwiedzanie zaczęłam od Hercegowińskiej Gračanicy. Z restauracji droga do monasteru jest „prosta”. Mając mapkę miasta, uzyskaną w centrum turystycznym, trafiłam tam bez żadnych przeszkód. Wzgórze Crkvina, na którym położona jest Gračanica, nie jest zbyt wysokie, dlatego bez większego wysiłku można się tam dostać na piechotę, a później po mini wspinaczce odpocząć na przykład w przyświątynnej kawiarence, pijąc lemoniadę za 2 KM (wtedy, czyli maj 2015 r., to ok. 4 zł).
| Hercegowińska Gračanica |
Hercegowińska Gračanica to nówka sztuka. Jednak dawno temu znajdowała się tam świątynia wczesnochrześcijańska, a następnie cerkiew św. Michała Archanioła ufundowana przez króla Stefana Urosza II Milutina, żyjącego na przełomie XI i XII w. Istniejąca dzisiaj cerkiew została wzniesiona między kwietniem 1999 a październikiem 2000 r. Wybudowano ją wzorując się na kosowskiej Gračanicy, z przeznaczeniem na miejsce pochówku serbskiego poety i dyplomaty Jovana Dučicia – jego pomnik można znaleźć w centrum Trebinje.
Odwzorowanie podobno nie jest idealne. Natomiast podłoga w cerkwi jest wierną kopią podłogi, która znajduje się w monasterze Świętych Archaniołów w Prizrenie, drugim pod względem wielkości mieście Kosowa. Tenże monaster został zdewastowany przez Albańczyków w 2004 r., jak i inne obiekty związane z Serbami, ale podobno zrekonstruowano go w 2013 r., stąd nie wiem, jak to jest naprawdę z tą podłogą.
Będąc w środku Hercegowińskiej Gračanicy po malowidłach widać, że są niedawno wykonane. Mają przepiękny, głęboki odcień granatu. Wykonał je Aleksandar Živandinović. Ikonostas pochodzi natomiast z niedaleko położonego monasteru Tvrdoš, do którego nie udało mi się tego dnia dostać. Zresztą nawet nie miałam takiego zamiaru... Ten oddalony od Trebinje o ok. 2 km monaster pochodzi z XV w., ale w otoczeniu podobno widoczne są ruiny zabudowań kościoła rzymskiego z IV w. Co ciekawe, w przewodniku Bezdroży nie ma o nim ani jednej wzmianki, co jest o tyle dziwne, że w monasterze Tvrdoš rezydował i został wyświęcony Bazyli Ostrogski, późniejszy założyciel monasteru Ostrog w Czarnogórze.
Wracając do zwiedzania. Stojąc na Wzgórzu Crkvina zauważyłam świątynię na wzgórzu po drugiej stronie miasta. Postanowiłam się tam przejść, zwiedzając po drodze ścisłe centrum. Będąc już w centrum zaobserwowałam, że życie w Trebinje toczy się właśnie tam, dokładnie na w miarę prostokątnym rynku, gdzie w jednej części znajduje się sporo kafejek, a w drugiej stoją drobni handlarze. Stamtąd to już jeden krok do starej części miasta. W niej do zobaczenia jest m.in. meczet Osmana Paszy Resulbegovicia, pierwotnie zbudowany w 1726 r., a odbudowany po wojnie domowej dopiero w 2005 r. W sąsiedztwie meczetu znajdują się świątynie innych wyznań, tj. kościół katolicki oraz nowa cerkiew, z równie pięknymi malowidłami w środku jak te w Hercegowińskiej Gračanicy.
| Rynek w centrum Trebinje |
| W głębi meczet Osmana Paszy Resulbegovicia |
| Malowidła w cerkwi |
Jednakże w każdym przewodniku lub na stronach internetowych poświęconych Trebinje perełką określany jest most Arslanagicia, zbudowany w 1574 r. w wiosce oddalonej o ok. 5 km od miasta, a w latach 60. przeniesiony na ówczesne miejsce ze względu na budowę zbiornika przy stopniu wodnym na rzece Trebišnjicy. Budowla jest doskonale widoczna ze wzgórza, na którym znajduje się Hercegowińska Gračanica. Z każdego innego, położonego tuż przy Trebinje, zresztą też. Most ma charakterystyczny wygląd i od razu wiadomo, że to jest ten sławny obiekt. Jest wygięty w łagodny łuk. Przęsła tworzą również łuki – są dwa duże i dwa małe.
| Widok z Hercegowińskiej Gračanicy. Widoczny most Arslanagicia |
I to by było na tyle, jeśli chodzi o charakterystyczne budowle w samym Trebinje. W niedalekiej okolicy miasta oprócz monasteru Tvrdoš warte zobaczenia wg broszury z informacji turystycznej są jeszcze dwa inne monastery, a wg Bezdroży jaskinia Vjetrenica. Zatem czy jest dużo do zwiedzania? Jak dla mnie jeden dzień pobytu w Trebinje w zupełności wystarczy. Teraz zatem cytat, dzięki któremu powstała ta notka:
Zaledwie 28 km od Dubrownika w Chorwacji, leży otoczone malowniczymi górami Trebinje. Położone na południowym krańcu Bośni i Hercegowiny, miasto administracyjnie wchodzi w skład Republiki Serbskiej. Trebinje, choć mniej znane od Mostaru czy Stolaca, należy do najpiękniejszych miejsc w kraju. Śródziemnomorski klimat w połączeniu z bizantyjskimi kopułami i budowlami sprzed wieków odbijającymi się w spokojnych wodach rzeki Trebišnjica, stwarza niepowtarzalną atmosferę. Na szczególną uwagę zasługuje: zabytkowy kamienny most w (?) Arslanagicia, prawosławna świątynia Hercegovacka Gracanica ulokowana na szczycie wzgórza Crkvina oraz Meczet (?) Tvrdos.
Taki opis przeczytałam na Fly4Free. Nie skomentuję błędów. Ale należy do najpiękniejszych miejsc w kraju? Naprawdę? Ja wiem, że „de gustibus non est disputandum”, ale bez przesady. Może kiedyś Trebinje było pięknie, zanim dotknęła te rejony wojna domowa. A może to tylko mój gust – otaczające to senne miasteczko góry oczywiście zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie, bo uwielbiam góry, ale sama miejscowość już nie za bardzo i nie nazwałabym jej jedną z najpiękniejszych w Bośni i Hercegowinie. Jak dotąd jeśli chodzi o Bośnię i Hercegowinę, pomijając jej cudowną przyrodę, to od pierwszego wejrzenia jestem zakochana w Sarajewie, Mostar mi się nie podobał, a Trebinje tylko średnio na jeża, głównie z powodu wspomnianych gór i niewielkiej liczby turystów, dzięki czemu czułam się trochę jak Monika Zdobywca.
| To te bizantyjskie kopuły i budowle sprzed wieków odbijające się w spokojnych wodach rzeki Trebišnjica wg Fly4free |
Wychodzę natomiast z założenia, że każdy sam powinien przekonać się na własne oczy i wyrobić sobie swoje zdanie, dlatego też nie napiszę, że nie polecam odwiedzenia Trebinje. Polecam, bo zawsze warto zobaczyć coś nowego. Polecam, bo miejscowość ma przyjemny klimat i spokojną, relaksującą atmosferę. Aczkolwiek reporterki z dwóch telewizji, które mnie dorwały po 5 minutach przebywania w mieście, również musiały być mocno zdziwione, co ja porabiam w Trebinje, skoro ich pierwszym pytaniem było, po co w ogóle tam przyjechałam, a dopiero później przeszły do pytania, na które odpowiedź je najbardziej interesowała, czyli co dla mnie znaczy 1 maja. Dodatkowe wolne ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz