Większość zdjęć z moich wyjazdów ma własny album na Picasie. Zdjęcia są podpisane w miarę szczegółowo, abym za kilka lat, wracając do przeszłości, wiedziała, gdzie byłam i co dokładnie widziałam. Taki album zazwyczaj opracowuję przez kilka wieczorów. Album „Rzym” natomiast rodzę w ciężkich bólach od miesiąca. Nie przez to, że miasto ma przytłaczającą ilość cudownych, znanych, imponujących zabytków, ale ponieważ sam wyjazd określam jako średni.
Po pierwsze, nie zobaczyłam wszystkiego, tak aby mieć poczucie spełnienia. Po drugie, nie trawię dużych miast. Warszawa jest dla mnie optymalna. W dużych miastach przeszkadza mi tłok, ocieranie się o siebie, łażenie nie tą stroną co trzeba, pośpiech lub odwrotnie – wleczenie się, hałas, a w Rzymie na dodatek nieprzebrane masy turystów i upierdliwi uliczni sprzedawcy. Po trzecie, Włosi jako nacja doprowadza mnie do szału paleniem papierosów w każdym miejscu, olewactwem i śmieceniem. Jednak zawsze do Włoch przyjeżdżam po te cudowne zabytki, piękną pogodę i wyśmienite jedzenie. Dlaczego natomiast nie znosząc wielkich, turystycznych aglomeracji wybrałam Rzym, a nie jakieś inne mniejsze miasteczko? Ponieważ nigdy tam nie byłam, a uznałam, że choć raz w życiu warto zobaczyć Koloseum na własne oczy. No i znowu były dostępne w miarę tanie bilety.