środa, 24 sierpnia 2016

Chernobyl Retro Tour

Już w trakcie zeszłorocznego pobytu w Kijowie żałowałam, że zaplanowałam tak krótki tam pobyt. Wiedziałam, że muszę wrócić do tego pięknego miasta, więc jak tylko pojawiła się informacja, że Wizzair startuje z lotami z Gdańska na Żuliany, to byłam prawdopodobnie jedną z pierwszych osób, która kupiła bilety na pierwsze w tamtym kierunku loty tego przewoźnika. Tym razem wymyśliłam jednak nie tylko dalsze zwiedzanie Kijowa, ale i wycieczkę do położonego ok. 120 km dalej Czarnobyla, czyli miejsca, w którym 30 lat temu wydarzyła się katastrofa ekologiczna.

26 kwietnia 1986 r. w wyniku przegrzania reaktora nr 4 i uszkodzenia niektórych prętów paliwowych doszło do wybuchu wodoru, pożaru, który ogarnął pokryty asfaltem dach elektrowni oraz – co gorsza – grafitowe bloki składające się na rdzeń reaktora, a w konsekwencji rozprzestrzenienia się na ogromne obszary substancji promieniotwórczej na całą Europę, z czego najbardziej na obszar dzisiejszej Białorusi. Początkowo liczba ofiar śmiertelnych była niska. Eksplozja zabiła 3 robotników, a 28 zmarło do końca roku na chorobę popromienną. Jednak u większości objawy rozwijały się powoli. W 2005 r. ONZ oszacowało 4 tys. osób zmarłych w wyniku chorób popromiennych. Do dziś u 6 tys. osób, które w dzieciństwie miały kontakt ze skażonym mlekiem i pożywieniem, wykryto objawy raka tarczycy. Greenpeace podaje natomiast aż ok. 100 tys. osób zmarłych w wyniku chorób popromiennych, co wydaje mi się zawyżone, patrząc zwłaszcza na praktyki tejże organizacji [1, 2].

Wzrost promieniowania po awarii w Czarnobylu [3]



Po katastrofie i wysiedleniu ludności z dwóch miast i 184 wsi [2] utworzono Strefę Wydzieloną. Jej wielkość odpowiada zasięgowi promienia równego 30 km od czarnobylskiej elektrowni. Jej powierzchnia wynosi ok. 2600 km2 [3]. Dzieli się ona na dwa obszary: dalszą, aktualnie zamieszkałą przez pracowników elektrowni i pracowników administracyjnych zarządzających Strefą Wydzieloną oraz bliższą reaktora, zamkniętą na – jak się oficjalnie podaje – 20 tys. lat [4].

Strefa Wykluczona. © www.wired.com

W Strefie Wydzielonej żyją żubry, dziki, łosie, wilki, bobry i sokoły, a na dachach opuszczonych bloków mieszkalnych w Prypeci można spotkać orły. Ponadto, kiedy jakiś czas temu uznano, że promieniowanie osiągnęło dopuszczalny poziom, do strefy wydzielonej trafiły koniki Przewalskiego należące do bardzo rzadkiego i zagrożonego wyginięciem gatunku [1]. Przyroda zagrabiła Strefę Wydzieloną. Człowiek dokonał zniszczeń tego, co pozostało po wysiedlonych mieszkańcach – złodzieje rozkradli to, co mogli, dewastując budynki, natomiast roślinność porosła wszystko, co tylko mogła. Dlaczego więc chciałam się tam udać?

Nie jechałam do Czarnobyla dowiedzieć się czegokolwiek o elektrowniach, bo w czasie swoich studiów sporo się ich nazwiedzałam, głównie wodnych, ale i tak pogłębiania wiedzy w tej dziedzinie nie potrzebuję. Nie jestem też turystą industrialnym czy przyrodniczym, a tym bardziej stalkerem [5]. Myślę więc, że pojechałam tam po pierwsze, aby zobaczyć coś innego niż świątynie czy zamki, które zwiedzam zazwyczaj, po drugie, zobaczyć coś, czego nie widział żaden z moich mieniących się podróżnikami znajomych, a po trzecie, bo katastrofa w Czarnobylu kojarzy mi się z dzieciństwem. Nie pamiętam atmosfery paniki, która mogła wtedy panować, nie pamiętam namawiania do picia płynu Lugola, które uznawane było w niektórych kręgach za doskonałe remedium, ale pamiętam natomiast panujący swego rodzaju niepokój, czy czarnobylska katastrofa nie będzie mieć wpływu na brata, który w niedługim czasie miał się urodzić.

Samodzielne wyprawy do Czarnobyla są trudne do realizacji dla zwykłego Kowalskiego. Należy uzyskać specjalne pozwolenie od firmy zarządzającej wydzieloną strefą („Chernobylinterinform”), co kosztuje odpowiednio dużo i zabiera sporo czasu. Za próby przekroczenia bez pozwolenia można podobno nawet pójść do więzienia i otrzymać wysoką karę finansową. Dlatego też, aby sobie nie komplikować życia i udowadniać wszem i wobec, jakim to nie jestem oryginałem, skorzystałam z propozycji jednej z firm organizującej tego typu wycieczki.

Firmę specjalizującą się w organizacji wypraw do Czarnobyla znalazłam oczywiście poprzez wujka Google. Z oferty ChernobylWelcome wybrałam jednodniową Retro Tour, a jako że byłam pierwszą osobą, która zapisała się na wycieczkę danego dnia, to dostałam rabat i zapłaciłam za nią 110 euro. W cenę oprócz transferu, ubezpieczenia i opieki przewodnika wliczony jest także obiad.

Wycieczka rozpoczęła się o 8:00 w Kijowie przy Dworcu Głównym, niedaleko stacji metra Vokzalna. Zebrało się nas 10 osób, w tym pary Litwinów i Hiszpanów, czterech Holendrów oraz jeden Rumun. Po załatwieniu formalności do pierwszego punktu kontrolnego pojechaliśmy busem, z dość szalonym kierowcą, który w drodze powrotnej zajeżdżał drogę innym kierowcom w ramach „duży może więcej” i pokazywał środkowy palec, kiedy następowało trąbienie.

W trakcie 1,5-godzinnej jazdy wyświetlony został film dokumentalny o katastrofie w 1986 r. Ponadto otrzymaliśmy dwie mapy – wydzielonej strefy i miejscowości Prypeć, a także broszurę wydrukowaną w formie gazety z najważniejszymi informacjami na temat Czarnobyla i tymczasowo liczniki Geigera, pokazujące poziom promieniowania.

Pierwszy punkt kontrolny, Дитятки КПП 30 км ЧЗВ, jest widoczny z daleka – nie tylko dzięki znakom informującym o promieniowaniu, ale i szeregowi pojazdów czekających na poboczu na uczestników wycieczek zorganizowanych stojących w kolejce do oficera sprawdzającego paszporty i listy uczestników. Tuż przed punktem kontrolnym stoją także tablice informacyjne, na których zamieszczone są dane na temat katastrofy w Czarnobylu, poziomu promieniowania oraz mapa dwóch stref: zamieszkałej i zamkniętej. Tuż przed wkroczeniem na teren Strefy Wydzielonej przewodnik czyta dość surowe reguły zachowania, które mogą wydawać się miejscami śmieszne, jednak nie są trudne do spełnienia.

Po przekroczeniu punktu kontrolnego zawieziono nas najpierw do opuszczonej wioski Zalesie. Tam, idąc zarośniętą ścieżką, można było wejść do ruin sklepu i domu kultury, w którym zachowała się jedynie scena. Kolejnym punktem wyprawy była miejscowość Czarnobyl.

Dom kultury w miejscowości Zalesie.

Pierwsze wzmianki o Czarnobylu pojawiły się w kronikach już w 1193 r. Co dla mnie ciekawe, w 2. poł. XVIII w. miejscowość ta była jednym z głównych centrów judaizmu chasydzkiego. W 1986 r. mieszkało tam ponad 14 tys. osób, natomiast aktualnie – tylko 500 osób [3].

W Czarnobylu zwiedzanie rozpoczęliśmy od pomnika anioła grającego na trąbie. Idea powstania tej figury jest związana ze słowami, jakie pojawiły się w biblijnej Księdze Objawienia:

I zatrąbił trzeci anioł; i spadła z nieba wielka gwiazda płonąca jak pochodnia, i upadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy tej brzmi Piołun. Jedna trzecia wód zamieniła się w piołun, a wielu z ludzi pomarło od tych wód, dlatego że zgorzkniały. Księga Objawienia 8:10–11

And the third angel sounded, and there fell a great star from heaven, burning as it were a lamp, and it fell upon the third part of the rivers, and upon the fountains of waters; And the name of the star is called WORMWOOD: and the third part of the waters became wormwood; and many men died of the waters, because they were made bitter. Revelation 8:10–11

Angielskie słowo „wormwood” po ukraińsku oznacza Czarnobyl. Niektórzy uważają więc, że czarnobylska katastrofa została przewidziana nawet w Biblii. Racjonalnie, nazwa miejscowości pochodzi od ukraińskiej nazwy rośliny – bylicy pospolitej, niskopiennej, popularnej również w Polsce rośliny z rodziny astrowatych. Z tego samego rodzaju wywodzi się bylica piołun, wymieniona w Biblii.

Wracając do zwiedzania, pomnik dmącego na trąbie anioła stoi tuż przy wejściu do alei z tablicami upamiętniającymi opuszczone wioski, których było blisko 200. Nazwy miast i wsi zostały umieszczone jak na tablicach informacyjnych przy drogach wjazdowych do danej miejscowości, gdzie tył tablicy wygląda podobnie, z tym że oprócz przekreślenia tablica pomalowana jest na żałobny czarny kolor.

Czarnobyl. Aleja upamiętniająca wysiedlone miejscowości.

Po przejściu aleją, mijając kilka innych ważnych pomników, w tym Włodzimierza Lenina, udaliśmy się na lunch, gdzie podano urozmaicony i smaczny posiłek. Podobało mi się, że można było wybrać danie dla wegetarian, choć tym razem nie trafiłam, bo mięsożercy dostali rybę, którą akurat bardzo lubię.

Po obiedzie mogliśmy wybrać inny środek transportu i przejechać się bodajże UAZ-em. Samochód „waniał” benzyną, więc długo w nim nie wytrzymałam. Ze względu na powiększający się ból głowy od oparów dotrwałam tylko do obiektu zwanego Czarnobyl-2, Oko Moskwy lub Duga. Miejsce to Rosjanie przedstawiali jako ośrodek pionierski dla dzieci, który notabene istniał, ale nie w tym miejscu, i nazywał się „Szmaragd”. Duga natomiast to nic innego jak instalacja radzieckiego strategicznego radaru, czyli taka, która służyła do wykrywania nadlatujących nad terytorium ZSRR – głównie z USA – pocisków balistycznych z głowicami nuklearnymi. W Czarnobylu-2 postawiono dwa zespoły anten odbiorczych, każdy nastrojony na inne pasmo fal krótkich. Mniejszy zespół składał się z 12 masztów o wysokości 90 m (85 m), zbudowanych na zakres 14–30 MHz, natomiast większy – z 17 masztów o wysokości 150 m (135 m), na zakres 4–14 MHz. Oba położone były jeden obok drugiego na przestrzeni około 900 m [6]. Nie wiem, do którego doprowadził nas pan przewodnik – wydaje mi się, że to tego wyższego. Co jest o tyle istotne, że jak tylko dostałam od niego pozwolenie, aby się wdrapać na drugi poziom masztu, to dzielnie się tam wspięłam (lepiej brzmi, że na wyższy maszt, nie?).

Chyba UAZ

Duga

Spod Dugi pojechaliśmy następnie do przedszkola znajdującego się w mocno skażonej wiosce Kopacze (Kopaczi). Tam, po wybuchu w elektrowni, buldożerami zniwelowano teren, domy zostały zakopane, a cała wioska zniknęła z powierzchni ziemi. Teraz tylko gdzieniegdzie widać ślady po domach. Miejsca, które omyłkowo pominięto przy likwidacji terenu, są obszarami o wysokiej radioaktywności – to właśnie tam po raz pierwszy licznik Geigera zaczął piszczeć jak oszalały.

Po wizycie w przedszkolu pojechaliśmy spojrzeć na tłuste sumy pływające w kanale doprowadzającym wodę do chłodzenia reaktorów w elektrowni, a potem obejrzeć już sam teren elektrowni, na który podczas tej wycieczki nie można było wejść, mnie jednak odległość 200 m od reaktora nr 4, czyli tego, który był przyczyną tragedii, w zupełności wystarczyła. Tam i tak wielkość promieniowania była wyższa od normalnej. Była to jedna z ostatnich chwil, kiedy można było zobaczyć sarkofag, pod którym znajduje się zgubny reaktor. Tuż obok powstała kopuła, którą już niedługo, bo w 2017 r. zamierzają zasłonić reaktor wraz z sarkofagiem. Kopułę, ważącą 32 tys. ton, nazywano Nową Bezpieczną Izolatką [1].

Feralny reaktor nr 4
Nowa Bezpieczna Izolatka

Ostatnim punktem wycieczki była miejscowość Prypeć, założona w 1970 r. i nazwana tak samo, jak przepływająca nieopodal rzeka. W latach 80. ubiegłego wieku było to jedno z najbogatszych miast w byłym ZSRR. Budowa Prypeci była realizacją utopijnej wizji miasta – było to wzorowe socjalistyczne miasto z charakterystyczną architekturą, czyli wielkopłytowymi szarymi blokami mieszkalnymi, kinoteatrem „Prometeusz” obłożonym barwnymi mozaikami, czy wypasionym ośrodkiem kulturalno-sportowym „Energetyk”. Miasto, położone w odległości zaledwie 1 km od elektrowni jądrowej, miało być domem dla jej pracowników i ich rodzin [5]. Kiedyś bogate, z ok. 50 tys. mieszkańców, gdzie średnia wieku wynosiła 26 lat [3], teraz jest upadłe, z czasowo przebywającymi turystami, których rokrocznie ten obszar odwiedza ok. 10 tys. [4]

W Prypeci, po przekroczeniu drugiego punktu kontrolnego, udaliśmy się najpierw do szpitala, potem do kawiarni o jakże oryginalnej nazwie „Prypeć” i na nabrzeże zbiornika wodnego. Następnie przeszliśmy koło kinoteatru „Prometeusz”, przed którym kiedyś stała rzeźba Prometeusza, aktualnie przeniesiona w pobliże elektrowni, koło hotelu „Polesie”, w którym nigdy nie nocowali żadni turyści po czym udaliśmy się do domu kultury „Energetyk”, gdzie w okresie rozkwitu miasta zapewniano mieszkańcom wszelkie rozrywki od kulturalnych po sportowe. W „Energetyku” znajdowała się hala sportowa, centrum bokserskie i sala widowiskowa, którą zobaczyliśmy od zaplecza. Wydział Propagandy miał tam także swój magazyn – nadal można zobaczyć obrazy przygotowane na pochód pierwszomajowy w 1986 r., który w Prypeci nigdy się nie odbył.

Prypeć. Tak kiedyś wyglądało nabrzeże i kawiarnia „Prypeć”.

Tak wygląda dzisiaj.

Jeden z obrazów przygotowanych na pochód pierwszomajowy. Z tym akurat się zgadzam: uczyć się!

Kolejnym miejscem do zwiedzenia było wesołe miasteczko z charakterystycznym diabelskim młynem. Wesołe miasteczko miało zostać otwarte 1 maja 1986 r. 4 dni wcześniej wybuchł reaktor nr 4. Prawdopodobnie jednak, aby nie siać paniki, zostało ono więc uruchomione tuż po katastrofie, co widać po istniejących zdjęciach z bawiącymi się w nim mieszkańcami. Stamtąd pojechaliśmy do dwóch ostatnich miejsc – basenu „Azure” i szkoły.

Wesołe miasteczko

Basen „Azure” swą nazwę wziął oczywiście od koloru. Na owe czasy był pięknym obiektem. Co ciekawe, działał jeszcze przez ok. 10 lat po katastrofie – korzystali z niego pracownicy elektrowni. Tuż obok basenu funkcjonowała szkoła, gdzie najbardziej depresyjny dla mnie był nie widok opuszczonych ławek w klasach lekcyjnych, nie przyrządów do doświadczeń, nie stołówki, a widok zniszczonych książek, którymi pokryty był przybiblioteczny korytarz.

Basen „Azure”

Po lewej szkoła, po prawej – basen „Azure”. Kiedyś.

Na zakończenie wycieczki otrzymaliśmy w prezencie firmowy T-shirt – może kiedyś założę, aby się pochwalić wizytą w jednym z ciekawszych miejsc, w jakich ostatnio byłam. W Czarnobylu nie widziałam wszystkich miejsc, które można odwiedzić, z czego żałuję chyba tylko jednego – supermarketu. Jednak aż taką pasjonatką nie jestem, aby tam wracać, mimo że sama wyprawa była organizacyjnie i emocjonalnie rewelacyjna. Jednorazowy powrót do przeszłości był jednak dla mnie całkowicie wystarczający.


[1] Czarnobyl: turysta atomowy. Radioaktywna siła przyciągania.
[2] Betsy Hiel, Nearly 28 years after Chernobyl disaster, life goes on in 'exclusion zone'.
[3] http://chernobylgallery.com
[4] http://www.telegraph.co.uk/travel/destinations/europe/ukraine/articles/how-can-i-visit-chernobyl-and-is-it-safe/
[5] „Typ turystyki, który kojarzony jest ze Strefą Wykluczenia, to dark tourism, gdyż jest to forma turystyki związana m.in. z katastrofami, a ta bez wątpienia miała tam miejsce. Jednak dużo zależy od tego, w jakim celu jadą tam turyści. Jeżeli jadą tam, aby poszerzyć wiedzę o elektrowniach, wówczas możemy mówić o turystyce atomowej. W trakcie każdego wyjazdu trafią się także takie osoby, które interesują się opuszczonymi miejscami, takimi jak miasto Prypeć. W tym wypadku mamy do czynienia z turystyką industrialną, znaną także jako urban exploration, czyli w skrócie urbex. Trzeci typ turystyki to turystyka przyrodnicza. Strefa zamknięta jest rajem dla miłośników obcowania z naturą, fotografów dzikich zwierząt, ornitologów, jak i osób uwielbiających polować, gdyż dopuszcza się w części Zony polowania komercyjne. Od momentu ewakuacji wszystkich mieszkańców w promieniu 30 kilometrów od elektrowni, natura rozpoczęła swoją ekspansję odbierając to, co wcześniej należało do ludzi. Ostatni typ turysty ciężko jest zakwalifikować do jakiejkolwiek formy turystyki. Nazywani są oni stalkerami, których inspiracją do odwiedzenia tej nietypowej destynacji była zarówno książka, jak i gra komputerowa pod tytułem S.T.A.L.K.E.R. Wiele przeprowadzonych badań wskazuje, że do Strefy zamkniętej wybierają się głównie mężczyźni do 40 roku życia”. Za: Kamil Landowski, Czarnobyl jako atrakcja turystyczna. 
[6] https://pl.wikipedia.org/wiki/Duga

5 komentarzy:

  1. 1) noo w końcu sie namyslilas z kolejną notką ;)
    2) przypisy - bardzo dobry pomysł, bo zaskoczyłas mnie tym stalkerem i tam sie dowiedzialam ocb
    3) foty - nareszcie wiecej. poprosze tak juz stale!
    4) dziekuje za przemiłą karteczkę! dzis odebralam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. A bo ten pomysł uznałam za wart opisu ;)
      2. Mam korzenie naukowe, więc ciągnie mnie do odsyłaczy w tekście głównym.
      3. Dobrze :)
      4. Proszzz. Choć jak zwykle miałam zagwozdkę, co Ci wysłać - >olaboga< ;)

      Usuń
    2. 1 - fakt ciekawe miejsce :) sama bym chetnie odwiedzila. może pokazesz (jesli nie uploadnęłas na picase bo nie sprawdzalam..) te porzucone książki i jak porasta tam roslinność?
      3 - świetnie! a teraz prosze tez myslec o kolejnym wpisie ;) nie po to włażę tutaj zeby odkrywac ze nie ma wpisu. no!
      4 - haha, taki trudny typ ze mnie? mówilam ze lubie róznosci ;) a krowy to strzął w 10 oczywiscie. jakżeby inaczej...
      dobrej nocy podróżniczko ;)

      Usuń
  2. Monia, fajny wpis!! :-) Brakuje w necie takich relacji bez zadęcia, a przeważają głównie takie w tonie "reodkrywcy" i extrem eksplorera. To jedno z tych miejsc, gdzie można naocznie przekonać się jakim to generalnie jelopem jest człowiek, btw. jest fajny film na youtube, poświęcony Czarnobylowi. Produkcja chyba Discovery lub bbc. Tematem przewodnim jest życie w strefie X widziane oczami dzikiej kocicy i jej kociąt. Świetny pomysł na taką perspektywę, nawet fabuła jest, a zdjęcia rewelka. Zresztą, podobnie jak Twoje :-)

    OdpowiedzUsuń