Jak niektóre kobiety kupują buty „tonami”, tak ja uwielbiam kupować bilety. Dość krótko się zastanawiam przy biletach gdzieś w Polskę czy do Europy, jeśli oczywiście dokądś chcę jechać na 100%. Szacuję tylko koszty, jakie mnie jeszcze czekają i wybieram odpowiednie daty. Przy biletach na dalsze dystanse zawsze waham się dłuższą chwilę, bo jednak koszt biletu jest wyższy i to już nie jest takie hop siup. Kiedy zaczynam siebie samą przekonywać na „nie”, to wiem, że to nie czas na ten kierunek. Po prostu już znam swoje zachowanie, kiedy jestem do czegoś przekonana na 100%, a wydanie ponad 1000 zł zaboli jedynie moją kieszeń, ale niezmiernie ucieszy moje serce.
Najpierw pojawia się błysk w oku, że to ten kierunek, jaki mnie interesuje, że cena jest świetna, później gorączkowe myśli, czy jestem na tak czy na nie, ale kiedy czuję, że się nie waham, to następują pośpieszne działania z płaceniem, często z drżącymi rękoma oraz gonitwą myśli, czy mi się uda, czy zdążę, czy nikt mi nie sprzątnie biletu sprzed nosa, a kiedy już się okażę, że bilet jest mój – pojawia się uśmiech od ucha do ucha i chęć zrobienia kilku podskoków i piruetów. No i dzisiaj miałam taki moment!